piątek, 29 stycznia 2016

Wartość ludzkiego życia.

Eric Shmitt w książce " Kiedy byłem dziełem sztuki" w niekonwencjonalny sposób wskazuje na poszanowanie daru życia.
Zaznaczam, że nie lubię książek z zakresu fantastyki, a więc i horroru, po takie wydania nie sięgam. Ta książka na samym początku mnie zaniepokoiła, ale również zainteresowała. Mimo pewnego okrucieństwa sytuacji, którą czytelnik musi sobie wyobrazić, jest ona doskonałym studium psychologicznym współczesnego człowieka. Główny bohater, Tezio, młody, zdrowy chłopiec żyjący w cieniu swoich urodziwych braci bliźniaków, podejmuje czwartą próbę samobójczą. Nie radzi sobie bowiem z "przeciętnym życiorysem".
Przypadkowo na swej drodze spotyka artystę- dziwaka, żądnego sławy za wszelką cenę, który za zgodą Tezia, przerabia go na żywe dzieło sztuki.
Nowy Adam- bis, człowiek- rzeźba, traci swoją wolność za cenę popularności...
Zachowuje jednak serce, które pozwala mu się zakochać, a jego wybranka odwzajemnia uczucie mimo jego potwornego wyglądu.
Na uwagę zasługuje inny malarz, niewidomy ojciec wybranki Adama, genialny, wrażliwy artysta, który swoimi pięknymi obrazami ledwie jest w stanie utrzymać siebie i córkę, bo jego sztuka nie szokuje, więc nie ma zwolenników, a co za tym idzie, nie przynosi dochodów.
Nie piszę o dalszych losach " żywej rzeźby", sami poczytajcie, jak ciężko człowiek musi płacić, gdy nie docenia daru normalnego życia.
Pisarz porusza wiele problemów współczesnego człowieka:
jego bezzasadne kompleksy, zazdrość, niezadowolenie, poszukiwanie wyjątkowego scenariusza- przepisu na sławne życie, brak szczerych relacji w rodzinie, sprzedawanie własnej wolności za cenę złudnych obietnic, oczekiwania odbiorców sztuki na coraz to bardziej szokujące formy wyrazu, uporczywe zmierzanie w pustkę...
Ale pisarz przez swoje zabiegi literackie uświadamia czytelnikowi, że:
każdy zasługuje na miłość, że nie jest ważne zewnętrze, ale wnętrze człowieka, że nie warto się sprzedać za wątpliwe szczęście i sławę, że można dochować wierności swoim ideałom, nawet jeśli świat tego nie rozumie, że każdy dzień życia jest cudem, a każdy człowiek nosi w sobie wiele talentów i darów...

Ja preferuję sztukę, która nie szokuje i w wolnych chwilach maluję obrazy, które mam nadzieję, wnoszą w domy nabywców spokój i radość. Oto ostatni z nich z serii " tam, gdzie kwiaty zakwitają nawet zimą", czyli zalipiański folklor.
A wracając do Schmitta, to polecam również zbiór wartościowych opowieści o zawiłościach ludzkiego życia " Odette i inne historie miłosne". Pisarz we wnikliwy sposób zaprasza nas do przeżywania razem z bohaterami skomplikowanych sytuacji życiowych, z których w końcu wypływa stwierdzenie, że człowiek został obdarzony niezwykłymi darami...
A skoro za oknem " buro i ponuro", to przeniosę Was na chwilę to wspomnianej wioski, bo tam kwiaty kwitną zawsze.
W tej małej wiosce jest całe bogactwo kwiatów.
Również kościół parafialny  otrzymał polichromię, która wyszła spod rąk prostych, wiejskich kobiet, bo tam maluje się " z pokolenia na pokolenie".
A w kaplicy św. Błażeja można obejrzeć zabytkowe już dziś ornaty, obrazy i inne przedmioty sakralne pochodzące z ubiegłego wieku.
Swą urodą zachwycają hafty ( zdjęcia dedykuję naszym zdolnym blogowym hafciarkom, a wiersz miłośnikom poezji).

Zasypujesz mnie szczęściem
złotym deszczem spełnionych marzeń
wyśnionych i realnych
jak różowa jutrzenka
osiadająca blaskiem
na moich powiekach
każdego ranka
dziękuję za cud życia
darowanego mi po to
bym mogła żyć dla innych
maleńką iskierką mojej radości
wypełniam misterny plan
utkany z płatków codzienności
w której
złoto pomieszane z szarością
pozwala mi czuć smak
maleńkich radości
których źródło
tkwi w moim sercu.

Dom Malarek dysponuje ciekawą ofertą współczesnych " drobiazgów" w stylu zalipiańskim, które na bieżąco malują następne pokolenia kobiet zakochanych w tych niezwykłych kwiatach.
Na zakończenie rozważań o wartości ludzkiego życia, zamieszczam namalowanego latem anioła, który współgra swą szatą z zalipiańskim folklorem.

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Jeszcze tylko jedenaście i dotrę do czterystu postów:-)

Stali Czytelnicy mojego bloga wiedzą już, że zarówno ja jak i moi Synowie tworzymy grupę Wodników ( lutowe dzieci), a do tej grupy przed trzema laty dołączył mój blog. Rozważań na jego temat czynić nie będę, cieszę się, że ma stałych i wiernych Czytelników i dla nich dziś ogłaszam candy zimowe z niespodzianką. Nie ma żadnych zadań, jeśli ktoś chce może banerek u siebie zamieścić, ale wcale nie musi. Proszę tylko by w komentarzu pod tym postem napisał, że chce przygarnąć niespodziankę:-) Czas zapisów do dnia urodzin czyli do 15 lutego, do godz. 7 rano:-)
Będę wdzięczna, jeśli napiszecie w komentarzu, co najbardziej lubicie w moim blogu. To wskazówka dla mnie na przyszłość.

Widok z mojego balkonu – zima

Czapy śniegu
otuliły nagie gałęzie

zakrywając zeschnięte wdzięki
czarna ziemia
ułożona do snu nie chce zamknąć powiek
zimny wiatr wyrywa
piosenki żółtym trawom
czarny las
kryje tajemnice zwierząt
obecnych i nieobecnych
wraz z lotem sikorki
pokonuję nurt Żabnicy
ukrytej między wałami zwyczajnej historii
a mój Chrystus
spogląda w bezkresne przestrzenie
możliwe
że wśród wróbli zająców i saren
pojawi się człowiek
jak tu zwyczajnie
nawet bezkres jest blisko

A skoro jestem lutowym dzieckiem, to mam obowiązek pokazać Wam zimowe piękno:-)
Wszystkie zdjęcia pochodzą z folderu: wokół domu. Pozdrawiam serdecznie, choć zimowo:-)

piątek, 22 stycznia 2016

Wspomnienia pachnące bzami i floksami...

Dziękuję za ciepłe przyjęcie wspomnień pachnących akacjami.
Dziś czas na wspomnienia pachnące bzami...bo kolejne święto podkreśla rolę dziadków w życiu wnuków.
Z moimi dziadkami we wspomnieniach jest nieco gorzej. Ojciec Mamy zmarł na 10 lat przed moim urodzeniem, ojciec Taty zmarł gdy miałam 10 lat i widywałam go tylko od święta.
Ale...wczoraj, mój syn Kamil przeczytawszy tekst o mojej Babci, poprosił bym napisała coś o jego Dziadku. Wzruszyłam się bo mój Tato w ogromnym stopniu miał wpływ na wychowanie moich synów.

To właśnie on- Dziadek, a nie Babcia, był z nimi gdy ja szłam do pracy. Konrad miał rok, a Kamil 7 miesięcy, gdy mój Tato kolejno przejmował obowiązki rodzicielskie w godzinach, gdy oboje z Mężem udawaliśmy się każdego dnia do swoich miejsc pracy. Nigdy nie spotkałam mężczyzny bardziej oddanego swoim wnukom niż On.



Jak zgodnie twierdzą Synowie, zmarł wówczas, gdy był im bardzo potrzebny, bo dorastali i tylu rzeczy mógł ich jeszcze nauczyć...


Więc Kamil napisał naprędce krótki tekst o swoim Dziadku, który zamieszczam dziś na dowód, ze Dziadkowie tak samo jak Babcie zasługują na wdzięczną pamięć.
"Do dzisiaj mam z Nim bardzo miłe i żywe wspomnienia. Jako mały chłopiec, zawsze miałem po powrocie ze szkoły, przygotowany ciepły posiłek. Przy okazji dobrej pogody zdarzało się również, że wyjeżdżał po mnie motocyklem. Tym samym, na którym kilka lat później nauczył mnie jeździć zarażając tym samym pasją do jednośladów. Zamiłowanie to nie ustaje po dzień dzisiejszy. Spędzał z nami dużo czasu. Często opowiadał różne żarty, których może w tym momencie nie przytoczę, aczkolwiek zapamiętam je na długo. Gdyby żył to z całą pewnością jeszcze by nam wiele przekazał. Zdarzało się, że mówił niewiele, patrzył gdzieś przed siebie i rozmyślał. Do tej pory nie wiem o czym, być może bał się nieuchronnego losu każdego człowieka. Czasem niektóre sprawy zaprzątały mu głowę, ale i tak miał pogodne usposobienie. Dziś mogę z całą pewnością powiedzieć, że mam z Nim wiele wspólnych cech. Przede wszystkim trzeba wspomnieć, że szalenie kochał swoich najbliższych i gotów był ich w każdej chwili bronić bez żadnego zawahania. Dzisiaj, ponad 11 lat po Jego śmierci, zostały mi liczne wspomnienia i trochę fotografii, które z każdym rokiem przybierają na wartości. 
Tej najważniejszej - sentymentalnej."

Bohater tych wspomnień kochał kwiaty, a najmocniej bzy i floksy, które pieczołowicie podlewał w upalne lata.
Pozostały w naszym ogrodzie. Pielęgnuję je jak wspomnienia. A w okresie kwitnienia zanoszę naręcza na cmentarz.

środa, 20 stycznia 2016

Wspomnienie pachnące akacjami...


Tuż przed Dniem Babci, porządkując stosy pamiątek, natknęłam się na napisany przed laty na konkurs do pewnej lokalnej gazety, tekst o mojej Babci Józi, która mieszkała razem z nami do ostatnich dni jej życia.
Sama jestem już babcią i poznałam smak tej miłości, więc dzisiejszy post dedykuję zmarłej przed dwudziestu dwu laty mojej Babci...


Wspomnienie pachnące akacjami


Przez małe okna, w których piętrzyły się bujne, różowo i czerwono kwitnące krakowiaki, widać było kilka nagich gałęzi drzew. Ich konary utrudniały przejście, gałęzie kłuły i raziły smutkiem na tle młodej zieleni. Zdawało się, że akacje nie są nikomu potrzebne. Dopiero wówczas gdy maj, a nawet czerwiec zdążył się pochwalić cudami młodości, akacje niespodziewanie ożywały bielą kwiatów i czarującym zapachem. W tych kwiatowych, akacjowych pięknościach połyskiwała kwiecisto- zielona chusteczka Babci przywołującej jarzębiate kury na południowy posiłek. 
Babcia zatrzymywała się na chwilę, patrząc z radością na jaskółki, które świergotały pod dachem jej świeżo wybielonego domu.

Miałam wtedy do niej żal, że nie wyszła za mąż za ułana, choć widziała ich tylu wyjeżdżających na I wojnę światową, pięknych, młodych na  wspaniałych koniach…

Życie przyniosło inne okoliczności i moim dziadkiem został prosty cieśla, nie żaden malowany ułan.

Ledwie umilkły huki dział, Babcia otoczyła się gromadką dziewięciorga dzieci. Znów była wojna, trwoga, głód, przymusowa praca przy niemieckich okopach i długie wieczory, podczas których, kromek czarnego, razowego chleba jedynie w skromnych ilościach wystarczało dla wszystkich dzieci. Ich matka zasypiała przy akompaniamencie głodnych wnętrzności i z trwogą przed kolejnym dniem. Znów ma koniach uciekali kawalerzyści, nieopodal Niemcy wysadzali w powietrze wiejski most na Żabnicy, a biedny dom Babci stał się schronieniem dla wysiedlonych ze Wschodu, a później dla ukrywających się w przydomowej ziemnej piwnicy, polskich oficerów.

Nim przyszłam na świat, Babcia przeżyła wiele tragicznych chwil jako matka; maleńka, zdolna Julcia utonęła w pobliskiej rzeczce, Kazia zmarła we wczesnym dzieciństwie, Zosia miała tylko sześć miesięcy, gdy w dzień Wigilii odeszła z tego świata, a przystojnego dwudziestoletniego syna Zygmunta nie zdołano odratować na Ziemiach Odzyskanych ze zwykłego zapalenia otrzewnej. Moja Babcia, sądząc po ludzku, powinna być zgorzkniałą, gderającą staruszką, a tymczasem była uśmiechnięta, dobroduszna i cicha. Wyciągała z przepastnej kieszeni fartucha orzechowe cukierki, które rozdawała dzieciom. Kiedy sił zaczynało brakować, siadała w cieniu akacjowych liści z laseczką w ręku i snuła opowieści. Najwierniejszym słuchaczem był kot Mruczek, który całymi dniami łasił się wokół jej nóg, wierny przyjaciel. A my słuchaliśmy w pośpiechu, bo byliśmy zajęci innymi sprawami. W jej czasach ( początek dwudziestego wieku na wsi) chodziło się do szkoły tylko kilka lat, ale to wystarczyło, by umiała dobrze pisać, liczyć i czytać, znała ważne daty z historii Polski, recytowała wiersze z morałem i katechizm pamięciowy. Umiała tylko tyle, a ja dziś wiem, że było to bardzo dużo. 
Później, jak to zwykle bywa, zaczęła tracić siły i nie siadała już w cieniu akacji. Wypatrywała ich przez małe okienko swojej izby, na którym znów różowo i czerwono rozkwitały krakowiaki. Kolejne akacje otwierały swe kwiaty i ginęły tak, jak gasła Babcia. A ona wciąż przesuwała paciorki drewnianego różańca za tymi co odeszli, za dziadka co był cieślą, nie ułanem, za czwórkę dzieci, które zbyt wcześnie przygarnęła matka ziemia i za tymi co pozostali; za pięcioro dojrzałych w latach dzieci, za jedenaścioro dorosłych wnucząt i za piętnaścioro radosnych prawnucząt.

Odeszła cicho po 92 latach wędrowania i choć jej mogiłę przykryły stosy kwiatów, nie było wśród nich akacji. 
Znów przekwitły zbyt wcześnie, bo był sierpień, a ludzie spieszyli by oddać hołd Matce Częstochowskiej w dniu Jej Święta.
Czy jeszcze to czytasz?

Czy zastanawiasz się skąd ten temat akacjowych wspomnień? Przecież na Powiślu Dąbrowskim rośnie mnóstwo akacji i żyje wiele babć o sercu dobrym jak bochen wiejskiego chleba. Czy prosta zwyczajna kobieta, która znała tylko podstawowe rachunki i kilkanaście polskich wierszy, zasługuje na takie wspomnienie? Jeśli myślisz, że nie, to jesteś w błędzie, to znaczy, że musisz jeszcze wiele razy zobaczyć to „ co niewidzialne dla oczu”.

Bo tak jak polskie drzewa; brzozy, akacje i sosny tworzą polski krajobraz, tak polskie kobiety, matki, żony i babcie budują piękny świat, pełen dobra i ciepła, do którego wraca się z radością po latach utrudzonych nieustannym wędrowaniem.

Moja Babcia to jedna z tych wielu wspaniałych osób, których wielkość nie przemija z czasem czy obowiązującą modą.

Szczęśliwi ci, na których przez małe czy duże okna ich domów oczekuje babcia, co małe radości codziennych chwil przelewa na gromadki zabieganych wciąż ludzi…

Dziś odwiedziłam jedyną żyjącą córkę Babci. Ciocia ma 91 lat i choć od kilku lat spędza całe dnie w łóżku, zachowała pogodę ducha jak jej Matka, a moja Babcia- Józia.
Pewnie wielu z Was ma podobne wspomnienia, kiedyś w komentarzach kilka osób pisało o swoich drogich babciach. A dzisiejszy dzień niech służy wdzięcznej pamięci.
Wszystkim Babciom i Dziadziom życzę uśmiechów i  cudownych chwil spędzonych z Wnukami.

niedziela, 17 stycznia 2016

Wszyscy jesteśmy wędrowcami...



„Nie wiemy skąd, nie wiemy, dokąd zmierza, przez wiele krain wiedzie jego droga, pielgrzymi kij, na ustach ślad pacierza, wyschnięte wargi szepczą coś do Boga. (…) Ciernistą ścieżką, traktem kamienistym, przez grząskie bagna i ruchome piaski, przez skalną grań i przez potoki bystre niesie swój los i oczekuje łaski”. Tak w Prologusie jest przedstawiony Peregrinus, tajemniczy wędrowiec, pokonujący krok za krokiem słynną Via Regia. Kim jest? W jakiej intencji pielgrzymuje? Jak długo idzie? Odpowiedzi na te pytania trzeba szukać w tekście oratorium. Że nie będzie to do końca takie proste i oczywiste – sugerują słowa „minęło lato, jesień, minął rok (…) przemija życie i zapada zmrok”, a także apel Chóru „o Panie nasz, który królujesz w niebie, ulituj się i drogę pokaż mu. By poznać Cię – odnaleźć musi siebie. Niech Peregrinus nie ulegnie złu.”
Słowa Ryszarda Ostrowskiego, autora libretta do Oratorium Peregrinus, które odbyło się w Europejskim Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego w Lusławicach to maleńki fragment wspaniałego dzieła, które stworzyli ludzie z pasją. P. Ryszard jako st. wizytator KO w Krakowie na co dzień wspiera szkoły w ich działalności dydaktyczno- wychowawczej. Właśnie jedną z takich szkół jest zespół w Domosławicach, gdzie powstała Szkoła Muzyczna, a jej uczniowie i nauczyciele przygotowali Oratorium, którego nie powstydziłyby się największe ośrodki muzyczne w kraju. Wspaniała muzyka, głębokie w treści pieśni, doskonałe wykonanie sprawiły, że była to prawdziwa uczta. Wszyscy obecni tam słuchacze byli zachwyceni. I a wśród nich byłam i piękne chwile przeżyłam, za co serdecznie dziękuję.

A zimową porą proponuję kilka zwyczajnych kadrów uchwyconych podczas mojego codziennego wędrowania.

Browar i Rudy zawsze razem:-)
A Sonia ma swoje ścieżki.
W ciszy poranka buszuje bezpiecznie wiewiórka.






W oczekiwaniu na wiosnę powstał obraz olejny- przyjaźń wisterii z wiekowym oknem...

Z serdecznymi pozdrowieniami- autorka.

wtorek, 12 stycznia 2016

Wschody i zachody słońca karmią moją nadzieję.

Nadzieja

Biegnę do ciebie
przez zaśnieżone pola
pełne młodej nadziei
na bliską wiosnę
biegnę do ciebie moja wiosno
niezmienna od tylu lat
taka sama co roku
zasiana w moim sercu
na zawsze
biegnę do ciebie
by ci zanieść śpiew skowronka
otulić
ocalić
osłonić
zanucić od szczęścia
zawołać że cię kocham
żeby lasy odbiły
echem moje wołania
niech się świat dowie
jaka jest moja miłość.



Pozostając w zimowym nastroju prezentuję kolejny zimowy obraz- cerkiew w Smolniku w zimowej szacie. I kilka zimowych widoków wschodzącego w mojej wiosce słońca. Podczas takiego spektaklu nie można nie wybiec z aparatem mimo mrozu i braku ciepłego okrycia. Taki spektakl trwa kilka minut, by potem przeistoczyć się w złoty blask tak silny, że oślepia nawet mój wysłużony aparat!

Zachody bywają równie piękne, zwłaszcza jeśli sprowadzają do domu kochane osoby.
Moje foldery ze zdjęciami " pękają w szwach" bo tyle cudów jest wokół.
Poza tymi zachwytami pragnę zaprezentować mój kolejny ulubiony sernik ze smażonym serem, na talerzyku, który ma około pięćdziesięciu lat i jest częścią prezentu moich Rodziców dla malutkiej Basi.
A to " styczniownik", któremu w grudniu postawiłam ultimatum: kwitniesz albo...
Niezmiennie, od dziewięciu miesięcy, kwitną te odporne na mróz białe kwiatuszki w balkonowych donicach.
Wiosną zainwestuję w te sadzonki.
Pozdrawiając Czytelników oddalam się do prac kończących pierwsze półrocze w naszym województwie.
Przed nami dwa wolne styczniowe tygodnie:-)

sobota, 9 stycznia 2016

Czy baśniopisarstwem można zapracować na dobry obiad?

Można, a na dowód to zdjęcie:-)
Kiedyś otrzymałam najbardziej zdrowe i własną ręką Oleńki http://wewanderers.blogspot.com
przygotowane przetwory jako nagrodę za kontynuację baśni stworzonej przez tę znakomitą pisarkę.
Nadzwyczajnie dobry mus gruszkowy doczekał się niedzielnych racuchów i sprawił, że zniknęły one w mgnieniu oka za jego sprawą. Kolejne przetwory, za które Ci Oleńko dziękuję, czekają na wyjątkowe okazje.
Tak posilona, pomyślałam, że w moim malarstwie mało jest zimy, a przecież i ona, niby chłodna i surowa, nosi w sobie piękno.
Więc jako miłośniczka pięciu pór roku i wszelkich drewnianych świątyń zabrałam się do pracy.
Dziś prezentuję pierwszy z powstałych w ostatnich dniach dwóch obrazów zimowych, czyli kościółek w Grywałdzie ( czy ktoś z Was tam był? ).
Za niego otrzymałam słowa pochwały od mojej uzdolnionej koleżanki Alusi, która jest mistrzynią zimowych pejzaży alicjasmoczynska.pl
Zimowa pora sprzyja dłuższym pobytom w kuchni, a serniki to ciasta na chłodne dni.
Od Eli, której bloga odwiedzam systematycznie i wszystkim polecam, wzięłam przepis na placki miodowe 
 http://dietamojapasja.blogspot.com/2015/12/placki-miodowo-korzenne-przekadane.html
i przełożyłam je serem gotowanym z masą kajmakową. Ciasto rewelacyjne w smaku, dawno się gdzieś ulotniło:-)
 A w dniu, w którym mój cudowny Wnuczuś Konraduś skończył pół roku życia, nadeszła niespodzianka od Klaudii, która w tym roku została szczęśliwą mamą. Jej wesoły Tadzio jest młodszy, ale Klaudusia http://domprzywiosennej5.blogspot.com/ od dawna tworzy dla niego różne śliczności. My z Konradkiem też zostaliśmy obdarowani. Piękny napis wisi nad łóżeczkiem Dziecka ( na sesję zawisł w oknie).
A pozostałe skarby weszły do świątecznego skarbca domowego. Bardzo Ci Klaudio dziękuję za ten dar, bo mimo nieustannych zajęć przy Tadziu, znalazłaś również czas dla nas.
Mimo zimna widać już przyrost dnia i pewnie można już myśleć o zbliżających się niebawem ogrodowych pracach.
Patrzę na pąki magnolii ( na tle drogi na poniższym zdjęciu), z nadzieją, że przetrwały mrozy.
Ale póki zima, podziwiajmy jej uroki:
W cieple domowego zacisza rosną sobie małe cytruski:-)
A my ( brać szkolna w Małopolsce) finiszujemy i zamykamy pierwsze półrocze pracy w tym roku szkolnym. Wszystkim Uczniom życzę wymarzonych wyników, a Was serdecznie pozdrawiam.