sobota, 23 stycznia 2021

Na przedwiośnie jeszcze za wcześnie...

 Dlatego mój Anioł nie trzyma fiołków, ale serce, bo serce to element całoroczny, a obraz został zakupiony, jak się okazuje przez moją dawną Uczennicę, na licytacji wspomagającej Grzegorza walczącego z chorobą. Kwoty nie są duże, ale każdy grosz się przyda, więc wystawiam ostatnio dużo moich obrazów by w ten sposób pomóc komuś, kto może liczyć tylko na pomoc innych ludzi bo jak jest z finansowaniem leczenia, wiemy wszyscy. Anioł niech wspiera Kingę, bo ona wsparła Grzegorza.

Olbrzymi śnieg zniknął, pojawiła się tęcza, a moje lilie przechowywane w donicach w ciemnym i chłodnym miejscu, na przekór wszystkim mają już po kilka centymetrów, więc muszę je wystawić na światło bo są bardzo blade. Obudziły się zbyt wcześnie...

Szkoda, że w czasach mojego dzieciństwa nie świętowało się Dnia Babci i Dziadka, bo to piękne święto, a prezenty od ukochanych Wnucząt, przez nich wykonane, są droższe niż najbardziej wyszukane upominki. Przyznaję, że Babcia sportretowana ma dużo podobieństw do oryginału:-)
I ogród Babci też kwitnie w pełnej krasie.
I Babcia z Dziadkiem nawet krzyżówki zdołali rozwiązać:-)
Jak na babcię przystało- babka piaskowa też była:-)
A śniegowy Pan z młodzieńca stał się szybko dojrzałym mężczyzną, a potem staruszkiem, pokazał upływ czasu w szybkim tempie, pochylił się, postarzał, aż w końcu zakończył żywot.
Czas jest nieubłagany, dlatego staram się wykorzystać każdą chwilę bo żadna z nich nie wróci...
Dziękuję, że mnie odwiedzacie, zostawiacie kilka słów, które mobilizują do tworzenia i  zapraszam znów, również do udziału w candy.

czwartek, 14 stycznia 2021

Opowieść o wiewiórce, która uciekła z domu.

Styczniowy poranek budzi świat do życia. Świeży, ciężki śnieg grubymi płatkami osiada nawet na cienkich gałązkach.
Jest jak w baśni...
Wyczuła to chyba młoda wiewióreczka i korzystając ze snu rodziców uciekła z przytulnego domostwa, które od lat urządzają sobie wiewiórki na strychu naszego starego domu.
Dostrzegłam ją przez okno mojego pokoju, w którym mam komputer. Zaczynałam właśnie pisanie nowego posta, ale zachwycona niezwykłą zabawą Basi ( na pewno tak ma na imię) zmieniłam opowieść.
Widok był niesamowity. Mała, ruda wiewióreczka, z ogonem lżejszym od kilku śniegowych gwiazdek, wyrwana spod kurateli rodziców, urządziła sobie śniegowy taniec. Z nadzwyczajną lekkością pokonywała niezliczone ilości " gałęzianych" tras i stoków, baraszkowała w śniegu robiąc fikołki, zawijasy i inne akrobatyczne figury, których nie jestem w stanie opisać. Spadający śnieg czynił ją na moment białą, ale jej żywiołowość natychmiast pozbywała się białej pierzynki. Szalona zabawa, którą oglądałam jak urzeczona, była typowa dla zabaw wszystkich dzieci, dla których wolność, igraszki na śniegu, są źródłem niezmąconego szczęścia.
Po kilku minutach tego zimowego szaleństwa, Basia uznała, że rodzice mogą zauważyć jej nieobecność w domu i zniknęła równie szybko, jak się pojawiła. Szkoda, że telefon komórkowy na tej odległości odmawia filmowej współpracy, dlatego musicie się zadowolić moją opowieścią.

Ta starsza Basia, bez uciekania z domu, wykonała trochę pamiątkowych zdjęć na wypadek gdyby zima sobie odeszła jak moja wiewiórka:-)
I zaczyna opowieść, od której tak naprawdę, miała zacząć...

60 lat temu moja Mama zapewne już się przygotowywała do porodu, wszak pozostał jej tylko miesiąc. Mała wioska bez elektryczności, podstawowych wygód, odcięta śniegami od świata, mogła wówczas budzić lęk i obawy. Drewniany domek, z jedną izbą do dyspozycji młodej rodziny, z oknami ciągle malowanymi przez mróz, bez łazienki, nie napawał optymizmem. O pampersach nikt nie słyszał, a tetrowe pieluszki gdzieś trzeba było wysuszyć. Większość współczesnych mam nie poradziłaby sobie w takich warunkach, ale tamte kobiety były silne, bo nie miały innego wyjścia, jak być silnymi.
Karetka pogotowia nie docierała zimą do wioski z powodu ogromnych zasp i niewyobrażalnie wyboistych dróg. W takiej sytuacji jedynym ratunkiem były sanie i życzliwość sąsiada, który takowy zaprzęg posiadał. A że Pan Czesiu był życzliwy, a jego klacz Baśka nawykła do trudnych warunków, Mama mogła liczyć na taką pomoc i tak się zresztą stało nim ostatni miesiąc oczekiwania na Dziecię dobiegł końca.

Podwórko naszego domostwa wyglądało wówczas zupełnie inaczej.
W miejscu naszego sado- ogrodu, który tak często gości na tym blogu, rosły truskawki poddziobywane przez wiejskie kury.
Ilekroć prawdziwa zima zagląda do okien, wyobrażam sobie tamten czas i i tamto oczekiwanie.
Potem wędruję myślami w kolejny etap naszej historii, bo podobnie jak Mama i ja rodziłam obu Synów w lutym, a w mojej wiosce wówczas wielu zmian nie było w stosunku do owej pamiętnej zimy przełomu 1960 i 1961 roku.
Zatem jest co wspominać...moje dzieci dawno już weszły w dorosły świat, a o sobie nawet nie wspomnę:-)
Tylko wioskowy Chrystus pamięta dzień wyjazdu mojej Mamy do pobliskiego szpitala ponieważ jest pięć lat starszy ode mnie.
Skoro w moich opowieściach jest tak dużo zimy, postanowiłam, że na 60- urodziny autorki bloga (obchodzącego w tym samym dniu swoje ósme urodziny), podaruję chętnej Osobie zimowy pejzaż. Proszę tylko o wyrażenie chęci pozyskania takiego obrazu w komentarzu pod tym postem.
Macie czas do 14 lutego, bo 15, tuż po losowaniu, opublikuję wyniki. I tu nasuwa się taka  prośba: jeśli komuś obdarowanemu nie spodoba się mój obraz lub znudzi po jakimś czasie, można go podarować innej osobie, takiej którą ucieszy. Nawet można mi to powiedzieć i nie sprawi mi to przykrości, wręcz przeciwnie, ucieszy, że ktoś, gdzieś, zawiesi mój obraz. Tak się przyjęło, że prezentów nie można przekazać innej osobie, lepiej wrzucić do piwnicy, czy schować za szafę. A tymczasem prezent nietrafiony dla kogoś, może stać się miłą niespodzianką dla innej osoby. Z darami ode mnie tak możecie postępować bez cienia wątpliwości.
Wracając do obrazu, przedstawia on zimowy pejzaż malowany farbami akrylowymi na płótnie o wymiarach 40 na 50 cm, z zawieszką i pomalowanymi bokami. Kto lubi ramy, może go oprawić np. w szerokie, stare srebro.
Duże mrozy, prognozowane na najbliższe dni nie są mi straszne, ponieważ mój najstarszy Wnuk wykonał dla mnie w przedszkolu piękny, zimowy komplet, a ja takie dary wyjątkowo cenię.
Przy tym potężnym, uśmiechniętym " panu", nawet sześćdziesięciolatka wygląda radośnie.
W oczekiwaniu na Wasze komentarze żegnam się do następnego napisania.

niedziela, 10 stycznia 2021

To dobry czas żeby wspomnieć Rodziców Chrzestnych.

Dziś niedziela Chrztu Pańskiego kończąca w kalendarzu liturgicznym okres Bożego Narodzenia.
To również czas wspomnienia własnego chrztu świętego, z którego niestety, zdjęć nie posiadam.
Nic też nie mogę pamiętać poza anegdotką przekazaną mi przez Mamę, że syn mojej chrzestnej matki, trzyletni wówczas Andrzejek w pewnym momencie wzniósł toast, wołając gromko " a teraz wypijmy zdrowie tej małej krupeczki".
Z racji wspomnienia tego dnia, pomyślałam, że rodzice chrzestni powinni pozostawać we wdzięcznej pamięci swoich chrześniaków.
W moich okolicach, ludzie mocno wierzą w to, że dziecko może się " wrodzić w swoich chrzestnych".
Po dłuższym namyśle stwierdzam, że dużo w tym prawdy, bo zazwyczaj tę rolę pełnią członkowie najbliższej rodziny, a więc genetyka " działa". Wspominając dziś moich chrzestnych, zastanawiam się jakie cechy mogłam po nich odziedziczyć?

Ciocia Kazia była osobą niezwykle pogodną i chyba przekazała mi radość życia.

Wujek Janek bardzo lubił " dobrze się ubierać", dbał o wyposażenie swojej garderoby.
Myślę, że mam to po nim.

Chrzestnych wspominam bardzo dobrze, również z innych powodów, bo zawsze byli mi bliscy, a teraz gdy ich nie ma tu na ziemi, obejmuję ich modlitewną pamięcią.

Na pewno pamiętacie, że lubię niespodzianki:-)
W poprzednim poście poprosiłam Was o komentarz dotyczący darów, jakie Waszym zdaniem, można zanieść Dzieciątku.
Część z Was odpowiedziała na to pytanie, za co serdecznie dziękuję, bo cieszą mnie takie komentarze. Wśród tych Osób wylosowałam tę, do której w nagrodę poleci Aniołek Nadziei, dziś ukończony.
A trafi on ( tak chciał los) do Agnieszki z bloga https://odnowionaja.blogspot.com/

Aniołkowi będzie tam na pewno dobrze:-) W takiej Rodzinie nie może mu być inaczej!
A tymczasem u mnie zakwitają wiosenne kwiaty, czyli czerwone hiacynty
i kwitnie już od dłuższego czasu azalia.
Z czego radośnie śmieje się bałwanek stworzony przez Wnuków.
Z niego, z kolei śmieją się " zimowe" stokrotki, ale śmiech to samo zdrowie.
Z pogodnym uśmiechem żegnam się z Wami do następnego posta.

wtorek, 5 stycznia 2021

Tej legendy nie znałam.

Kilka lat temu opowiadałam Wam legendę o czwartym królu, który nie zdążył do Żłóbka bo był zajęty czynieniem dobra w trakcie wędrówki do celu.
Dziś chcę wam opowiedzieć inną legendę, którą w XIII w. zasłyszał Marco Polo, zapisał, a ja ją powtarzam, bo w święto Trzech Króli warto.
Legenda pochodzi z Persji, z okolic miasta Sawa, skąd wyruszyli trzej Magowie by oddać pokłon Dzieciątku. Tam też zostali później pogrzebani " w trzech wielkich i pięknych grobowcach".
Mieszkańcy pobliskiego zamku ognia opowiedzieli słynnemu podróżnikowi historię tamtej wędrówki.

Biorąc ze sobą dary, Mędrcy chcieli się przekonać, co wybierze Dziecię, jeśli złoto- jest królem ziemskim, jeśli kadzidło- jest Bogiem, a jeśli mirrę- jest mędrcem.
Gdy przybyli na miejsce, wchodzili osobno i każdemu z nich wydawało się, że Dziecię jest w jego wieku, a sami mocno różnili się wiekiem.
Postanowili więc, że wejdą do Groty razem i wówczas zobaczyli kilkunastodniowe Niemowlę.
Dziecię przyjęło wszystkie dary, utwierdzając ich w przekonaniu, że jest Bogiem, Królem i Mędrcem i podarowało im zamkniętą puszkę, którą otworzyli w drodze powrotnej ze zdumieniem odkrywając, że kryje ona w sobie zwyczajny kamyk.
Nie zrozumieli jednak przesłania, że ów kamień dany jest im po to by wytrwali w mocnej jak kamień, wierze.
Wrzucili go zatem do studni, jako nieprzydatny przedmiot i wówczas ze studni buchnął słup ognia. Zrozumieli wtedy, że kamień miał wielkie i święte znaczenie i żałowali, że tak łatwo go stracili. Będąc pod wrażeniem cudu, wzięli trochę ognia, zanieśli go do swojej ojczyzny, złożyli w pięknym kościele i podtrzymywali, by nigdy nie zgasł.
I ogień ten nigdy nie gaśnie...

Takiego pięknego i trwałego żaru w sercach nam dziś szczególnie potrzeba.

Dla uczczenia  Święta Trzech Króli wykonałam grafikę i zadam Wam pytanie, jeśli ktoś zechce, proszę, niech odpowie na nie w komentarzu.
Ówcześni Królowie zanieśli Dzieciątku złoto, kadzidło i mirrę.
Gdyby każdy z nas mógł zanieść tylko jeden dar, to co wybralibyście jako dar najważniejszy?

Zimowe słońce potrafi grać w kolory...

A ponieważ święto Trzech Króli kończy czas Bożego Narodzenia ( dobrze, że w polskiej tradycji ten okres śpiewania kolęd przesuwa się się aż do Gromnicznej ), pokażę Wam cudeńko świąteczne, które dostałam od pewnej Osoby, niezmiennie podziwiając talenty w tym zakresie.
Dodam, że Żłóbek jest posadowiony na trzech szydełkowych bomkach, co dodaje całości niezwykłego uroku.
Na świąteczny dzień proponuję podkówki orzechowo- kardamonowo- cynamonowe, szybkie, smaczne i ...kaloryczne, niestety.
Gdyby się ktoś skusił, to wystarczy zarobić ciasto, schłodzić w lodówce, formować wałeczki, ciąć i skręcać podkówki, piec krótko.
A na ciasto potrzeba: 2 szkl. mąki, 1/2 szkl. cukru, 3/4 szkl. mielonych orzechów, 1 margaryna, 1/2 łyżeczki kardamonu i 1/2 łyżeczki cynamonu.
I tym ostatnim o charakterze świątecznym poście, żegnam się dziś z Wami.