niedziela, 31 marca 2019

O spełnionych marzeniach już pisałam...

Słodkie fiołki,
Słodsze niż wszystkie róże.
Calutkie wzgórze od stóp do głów,
Zmieniło się w słodki bukiecik, ach! ach!
Tę piosenkę Sławy Przybylskiej usłyszałam gdy miałam 4 latka i myślałam, że te maleńkie kwiatuszki to " fijołki".
Delikatna melodia płynąca ze starego odbiornika zasilanego bateriami płaskimi zapadała nie tylko w ucho, a fiołki od tej pory kojarzą mi się słodko i pięknie, z domem rodzinnym.
Później były prawdziwe spotkania z " fijołkami". Moje lata szkolne przypadły na przełom lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych kiedy to nauczanie religii nie było w szkole możliwe.
Ponieważ w miejscowości, w której znajdowała się moja szkoła nie było kościoła, a więc nie było sali katechetycznej, właściciel starego, pięknego dworku, relegowany z dobrej uczelni za działalność patriotyczną, zgodził się by lekcje religii odbywały się w tymże dworku na wzgórzu, otoczonym starymi modrzewiami pod którymi ścieliły się kobierce moich " fijołków".
W oczekiwaniu na naszą lekcję religii, my dziewczynki wystawiałyśmy buzie w kierunku słońca, a każda z nas chciała nazrywać fiołków by je zanieść do domu.
Fiołki pachniały nieziemsko, nikt nam nie bronił nazbierać kwiatków, więc korzystałyśmy z dobrodziejstw wiosny.
I wówczas marzyły mi się fiołkowe polany wokół mojego domu.
Na spełnienie tych marzeń musiałam czekać wiele lat, ale warto było.
Dziś mam je wszędzie, rosną w naszym laso- sadzie, na trawniku przed domem, na skalniaku, a nawet w rowie przydrożnym.
Są ich całe poletka, moich słodkich " fijołków" pachnących szczęśliwym dzieciństwem.
Viola silvestris,
Słodsze niż wszystkie róże,
Zgasną w powodzi zielonych traw,
Lecz będą się długo pamiętać nam, ach!

Wyjątkowa uroda fiołków zachęciła mnie do uprawy fiołków afrykańskich czyli sępolii fiołkowej.
Te kwiaty potrafią kwitnąć o każdej porze roku. U mnie zakwitły już trzy, oczekuję na kolejne barwy.
Do dobrej książki, a za takie uważam powieści A. Janiszewskiej, świetna jest herbatka zaprawiona syropem fiołkowym i ciasto, kruchuteńkie, z własnej roboty dżemem jabłkowo- jeżynowym i jabłkami.



Serdecznie dziękuję za pierwsze życzenia świąteczne Marylce https://weekendowerobotki.blogspot.com/
ta piękna karteczka wędruje na moją witrynę wystawową ( okno w korytarzu- zawsze tam eksponuję otrzymane karteczki na okres świąt i rocznic).
I tym miłym akcentem żegnam się z Wami do następnego posta dziękując wszystkim wiernym Czytelnikom i Komentatorom.


wtorek, 26 marca 2019

Miało być...o kaligrafii, a poszło w kwiaty.

Ławki były zielone, drewniane, z siedziskiem na dwie osoby. Pośrodku, w wyciętym otworze stał kałamarz z niebieskim atramentem, a każdy uczeń miał przed sobą wyżłobiony rowek, w którym mogło spocząć pióro- obsadka ze stalówką.
Pani Ela, drobna, młoda osóbka o ciemnych, sięgających ramion, włosach, była bardzo wymagająca.
Zwłaszcza w temacie starannego pisma. Każda próba zrobienia jakiegoś zawijaska lub " brzuszka" kończyła się czerwonym przekreśleniem i adnotacją " pismo".
Po wykonaniu pisemnego zadania, odkładaliśmy pióra na swoje miejsce, prostowaliśmy plecy i każdy uczeń musiał spleść swoje dłonie wysoko na plecach by sylwetka była wyprostowana. Każda próba opuszczenia rąk na siedzisko kończyła się natychmiastową interwencją naszej pani, nikt nie ryzykował ewentualnych następstw niesubordynacji:-)
Po pięćdziesięciu latach od tamtych chwil postanowiłam sobie przypomnieć owo kaligraficzne wyzwanie z pierwszej klasy.
Nigdy nie uczyłam maluchów z I-III, więc styczności z tym rodzajem pisma nie miałam pół wieku.
Kiedy siadam, by ocenić klasówki z matematyki, bardzo często nie mogę ich rozczytać.
Współczesne dzieci mają różne urządzenia służące do pisania, do poprawy błędów, więc duży procent społeczeństwa nie dba o staranne pismo, a kaligrafia od wielu lat jest niemodna.
Tej wiosny zaskoczył mnie pieris japoński, który obficie obrzucił się kwiatami. Naszą uwagę zawsze zwracały jego przebarwiające się liście, a tymczasem może się on pochwalić takimi pięknymi kiściami.
Z ogromnym wdziękiem " pęka" nasza jedynaczka- magnolia, oby tylko przymrozkom nie zechciało się zawrócić.
Liczę więc na magnoliowy spektakl, bo każdego roku bywa on niesamowity i najważniejsze, że nasz własny.
Trochę uwagi winna jestem bratkom, bo to jedne z najwdzięczniejszych wiosennych piękności.
Niech więc cieszą oczy domowników i przechodniów z wysokości mojego skalniaka.
Fiołki też odwdzięczają się swoją urodą.
A i stokrotki nie pozostają obojętne.
Ale wróćmy do kaligrafii.
Jakie macie wspomnienia z tamtych lat? Czy podejmujecie próby takiego " pisania po dawnemu".
Wiem, że zaglądają tu specjalistki, panie uczące w klasach pierwszych. Bardzo jestem ciekawa ich spostrzeżeń w zakresie pięknego pisania w dobie wszechobecnej komputeryzacji.
Pozdrawiam wiosennie i " starannie" :-)

środa, 20 marca 2019

Nadal nie ma cyganek, a Król Jęczmionek czeka na półce.

Nie mogę znaleźć cyganek.
A jakże to pisać o przedwiośniu gdy nie ma cyganek ? Ogólnie rzecz biorąc, przedwiośnie jakoś się ociąga! Obiecałam posta, zwlekam z nim, a symptomów na które czekam, nadal nie widać. Mój czas wypełniają inne, bardzo absorbujące obowiązki, ale wracam już do tematu.
Roślinki, zwane przeze mnie cygankami są bardzo niepozorne, takie niskie trawki, kwitnące skromniutko na przedwiośniu, całe w kolorach czarnych i brązowych.
Szkoda, że pół wieku temu, zdjęcia należały do rzadkości i dziś mogę odtwarzać obrazy tylko z pamięci, która z każdym rokiem staje się coraz bardziej ulotna. Ale trzeba się postarać.

 Obrazek pierwszy:  Rok 1966- być może...
Ziemia jest jeszcze mokra. Pachnie tak wyjątkowo- ziemią właśnie. Promyki słońca nieśmiało zaglądają przez niewielkie okna drewnianej chatki- tej co ją dziadek Józef zbudował własnymi rękoma po powodzi w 1934 roku. Dziadka też już na tym świecie nie ma od od kilkunastu lat, ale w obejściu jego gospodarstwa niewiele się zmieniło. Babcia w swojej kolorowej zapasce ( fartuch zawiązywany w pasie mający na celu ochronę spódnicy przed zabrudzeniem) karmi stadko kur, które zdołały już przekąsić pojawiające się na przedwiośniu robaczki . Mój Tato sprawdza dobrze temperaturę powietrza i ubrawszy mnie odpowiednio, wychodzi ze mną na pierwszy po zimie spacer. Najcieplej jest na ławeczce przed stodołą, od drogi, bo to wschodnia strona, wiec tam najlepiej operuje marcowe słońce. Stodoła jest wiekowa, pokryta solidną strzechą, (pokrycie dachowe wykonane ze słomy),  kryje w sobie resztki zboża  na tzw. przednówku.
Obchodzimy teren wokół podwórka. Tato pokazuje mi starą sieczkarnię i tłumaczy jak niebezpieczne jest to urządzenie - mijam ją na odległość, bo wiem, że niejeden postradał w niej palce choć miał naciąć tylko pokrzyw lub koniczyny dla zwierząt . Siadam obok Taty na drewnianej ławeczce i patrzę na wał pobliskiej rzeki- ona też jest niebezpieczna dla dzieci, wszak w niej utonęła moja ciocia dwuletnia Julcia, która była wielką nadzieją swoich rodziców.
Potem patrzę jeszcze na stary most zbudowany naprędce po wysadzeniu go przez uciekających w odwrocie Niemców - wszystkie szyby w naszej chacie wypadły wówczas na skutek detonacji. Nie wiem jeszcze, że niebawem powstanie nowy most, mój tato będzie stróżował na placu budowy, a ja będę obserwować jak potężny kafar wbija w ziemię moich przodków betonowe rzeczne umocnienia. Proszę Tatę o spacer na most, chcę zobaczyć czarną, cuchnącą rzekę pokrytą białą pianą, ściekami płynącymi bezkarnie z Niedomickich Zakładów Celulozy, które dla wielu mieszkańców okolicznych wiosek są jedynym źródłem utrzymania. Nie wiem wówczas, że karmimy się azotanami z przydomowej studni a nikt z władz się nie przejmuje tym, że Żabnica płynie w odległości 50 metrów od domostw. Najważniejsze, że idzie wiosna, a ja mam przy sobie ukochanego Tatę, który zaraz pójdzie ze mną do lasu by nazrywać złotych bazi...

Obrazek drugi: Rok 1969
 Jest zimno. Słońce nie może się przebić przez chmury, wieje zimny wiatr, ale ja już jestem dużą dziewczynką. Chodzę do pierwszej klasy szkoły odległej od domu o ponad dwa kilometry i zdążyłam już zahartować swoje zdrowie w tych spartańskich warunkach lat sześćdziesiątych. Tata ruszył z pracami gospodarskimi. Przygotowuje inspekty. Zbija prostokątne, drewniane obramowania, w które wsypuje żyzną ziemię, przygotowuje przykrycia wykonane z drewnianych listew wypełnionych  dobrze dopasowanymi szklanymi szybami. Praca jest trudna i precyzyjna, ale tato musi tam posiać nasiona pomidorów, gdy wzejdą w takich prowizorycznych szklarenkach, będzie je pikował czyli sadził pojedynczo w odpowiednich odstępach żeby ładnie wyrosły nim przyjdzie czas wysadzenia ich do gruntu dopiero po „ ogrodnikach” i „zimnej Zośce”. Teraz trzeba będzie pilnować by korzenie nie złapał zgorzel, podnosić szyby żeby siewki nie „ugotowały„ się pod szybą i wyrywać każdy pojawiający się chwast. Tato ma więc mnóstwo pracy, a ja siadam na wale Żabnicy z bukietem dopiero nazbieranych cyganek i rozpoczynam czytanie pożyczonej w bibliotece szkolnej książki, to „ Król Jęczmionek”-H. Spaczila, książka, która głęboko utkwiła w mojej pamięci. Siedziałam na zimnej trawie, czytałam i płakałam. Wówczas wszystkie dostępne książki niosły piękne wartości, a zło ostatecznie było pokonane przez dobro. A Tato pracował wytrwale, płynął czas, aż zapadł zmierzch i trzeba było wracać do domu.
Nie wiemy dlaczego niektóre obrazki tak głęboko zapadają w serce, ale gdy zapadną nikt i nic nie jest w stanie ich wyrwać.
A jakie obrazki Wam zapadły w pamięć?

Wracając do teraźniejszości, proponuję powieści lekkie, łatwe i przyjemne, Romy Fiszer.
Jedną z nich przeczytałam podgryzając to oto ciasto upieczone wg mojego autorskiego pomysłu:-)
Jako, że od pączków zostało mi kilka białek, ubiłam pianę, wzbogaciłam różnościami masę makową i upiekłam ją na kakaowych herbatnikach. Na to wyłożyłam masę bounty, a później grubą warstwę czekolady i wyszedł nieziemski smak.
Serdeczności dołączam...

poniedziałek, 11 marca 2019

Był sobie świerk...poemat o srebrnym świerku.

Rude wiewiórki zwinnie
przemykając wśród srebrnych igieł
myślały, że jest tu od zawsze
turkawki z lubością zapadały się
w czeluściach bezpiecznych przestrzeni
na jego gałęziach płatkami kryształowymi
osiadał miękki śnieg wystawiając serca ku niebu
świerk witał słońce o poranku
i rozmawiał nocą z księżycem i gwiazdami
chronił przed wiatrem i deszczem
otulał spragnionych cienia południową porą
myśleliśmy, że będzie na zawsze
...
padł pod naporem wichury
tak jak jego bliscy padali pod ciężarem życia...
Ale zacznijmy od początku. Był rok 1986. Miałam 25 lat, mój Mąż niewiele więcej, a po podwórku biegał nasz maleńki Synek. Młodszego nie było jeszcze na świecie, a moi Rodzice byli całkiem młodzi. Nawet Babcia nic sobie nie robiła ze swoich 84 lat.
Młoda rodzinka zapragnęła urządzić obejście domu według swojego pomysłu, a częścią owego planu stało się zasadzenie wzdłuż ogrodzenia trzech srebrnych świerków i kilku innych iglaków, które miały chronić mieszkańców domostwa przed tumanami kurzu unoszącego się z piaszczystej, wiejskiej drogi, bo o asfaltowej taka mała, biedna wioska nawet marzyć nie mogła.
Drzewa rosły, razem z nimi rośli nasi dwaj Synowie, wiewiórki i różnego rodzaju ptactwo zasiedlało gałęzie drzew gęsto pokrytych srebrnymi igłami i pięknymi szyszkami.
Ten, o którym mowa, stał nad oczkiem wodnym, dawał cień, stwarzał namiastkę prywatności, szumiał o każdej porze roku, jakby chciał dawać wyraz zrozumienia naszych radości i smutków.
Z czasem stał się członkiem rodziny, patrzył jak nasi Synowie tworzą nowe rodziny, żegnał domowników odchodzących na wieczny spoczynek, witał nowo narodzone dzieci, patrzył na nasze sukcesy i porażki- jak to w życiu bywa.
Tak robił przez 33 lata...do ubiegłej nocy.
Długo opierał się wichrom, zawodził, bronił się, aż w końcu poległ, zabrakło mu sił, a może stwierdził, że wykonał swój życiowy plan. Cały dzień trwało usuwanie przeszkody, choć trzeba przyznać, że zachował się z klasą i nie wyrządził wielu szkód, mimo że nie wyglądało to zbyt dobrze.
Przyroda rządzi się swoimi prawami i od czasu do czasu przypomina ludziom, że wobec jej ustaleń pozostają bezsilni.
Po tych zniszczeniach, ukazały się światu pierwsze, nieśmiałe kwiaty przypominając mi bym Was zaprosiła do kolejnych wspomnień z przedwiośnia, które niebawem na tym blogu się ukażą.
Będę szukać " cyganek", wszak to one wpisywały się w przedwiośnia mojego dzieciństwa.
A tymczasem znalazłam fiołki i stokrotki.
I baziowe drzewka.
Wraz z kaprysami pogody, pokaprysił w datach mój grudnik i kwitnie obficie w marcu, spoglądając na piękną karteczkę, którą otrzymałam od kochającej przedwiośnie Ismeny http://szimena.blogspot.com/
Ismenie dziękuję za tę różę i piękne na jej blogu teksty z przedwiośnia.
A Agnieszce http://mojepodrozeliterackie.blogspot.com/ 
bardzo dziękuję za ciekawą książkę o ulubionym z lat młodości Wieszczu, którego wersów sławiących piękno przyrody, chętnie się wówczas uczyłam na pamięć.
 Do następnego zaczytania o przedwiośniu zapraszam...

środa, 6 marca 2019

Urodziłam się w Środę Popielcową...i...

Nie był to szósty marca, bo Środa Popielcowa jest świętem ruchomym.
Wówczas, w roku moich narodzin, wypadła ona 15 lutego, ale sama okoliczność mojego przyjścia na świat być może sprawiła, że od dawna lubię ten dzień, który rozpoczyna czas Wielkiego Postu.
Popielec zwany też Wstępną Środą przypada na 46 dni kalendarzowych przed świętem Wielkiej Nocy.
W tym dniu na znak żałoby i pokuty kapłani posypują głowy wiernych popiołem uzyskanym z palm poświęconych w Niedzielę Palmową roku poprzedniego.
Liturgia wielkopostna ma stonowany charakter, a skromniejszy wystrój świątyni, brak kwiatów przy ołtarzu, odpowiedni dobór pieśni na ten czas, podkreślają pokutny nastrój tego okresu.
W każdy piątek Wielkiego Postu wierni uczestniczą w Drodze Krzyżowej rozpamiętując najważniejsze wydarzenia męki i śmierci Pańskiej. Począwszy od XV wieku w całej Europie zaczęto wznosić budowle symbolizujące stacje męki Pańskiej. Nazwano je Kalwariami. Pierwsza Kalwaria powstała w latach 1405- 1420 w górach Sierra Morena w Hiszpanii. Jedne z najbardziej znanych w Polsce to: Zebrzydowska i Pacławska. Tradycja 14 stacji istnieje od XVII w, a współcześnie często pojawia się stacja 15- Zmartwychwstanie.
Innym nabożeństwem charakterystycznym dla Wielkiego Postu są Gorzkie Żale.
Gorzkie Żale to popularne w Polsce nabożeństwo pasyjne, połączone z wystawieniem Najświętszego Sakramentu i kazaniem pasyjnym. Pochodzi ono z początków XVIII w. - po raz pierwszy odprawiono je w 1707 r. Jego tekst zachował oryginalne, staropolskie brzmienie.
Struktura tego nabożeństwa opiera się na strukturze dawnej Jutrzni. Gorzkie Żale składają się z trzech części, rozpoczynają się Zachętą (lub Pobudką - analogia do współczesnego Wezwania) i wzbudzeniem intencji (czytanie). W każdej części znajduje się hymn i dwie pieśni.
Gorzkie Żale dzieli się na Zachętę i trzy części. W każdą niedzielę Wielkiego Postu odprawia się jedną część.
Te nabożeństwa są bardzo melodyjne i wpisane na trwałe w kulturę naszego narodu, mają wyjątkową wymowę, więc podczas nich, nasz kościół jest wypełniony po brzegi.
Kiedyś wszystkie kobiety w Wielkim Poście zakładały na głowy chustki w odpowiednich barwach, takie nosiła moja Babcia, moja Mama, a dziś na pierwszej Mszy św. zauważyłam pięć kobiet, które jeszcze kultywują ten zwyczaj i na Popielec zawiązały takie chustki " pod brodę".

U progu tego wyjątkowego dla mnie czasu, namalowałam kolejny obraz Chrystusa cierpiącego, który otwiera dzisiejszego posta.
Na ten czas zadumy, zatrzymania, refleksji, proponuję tym, których w życiu spotyka wiele trudów i wątpliwości, książkę o życiu o. Ruotolo, którego życie było jednym wielkim pasmem prześladowań i upokorzeń, a jednocześnie ogromnym uwielbieniem Boga.
Serdecznie pozdrawiam wszystkich Czytelników życząc pięknego czasu, który jest przed nami.

sobota, 2 marca 2019

Gra światła i subiektywne wrażenia.

Bardzo lubię Wasze komentarze na " rzucony temat".
Zaczytywałam się w Waszych " dziwactwach", niektóre z nich i u mnie można zauważyć. Za wszystkie ciekawe komentarze bardzo Wam dziękuję.
Najbardziej jednak rozśmieszyło mnie dziwactwo Iwonki, która nie lubi prasować ( ja też tego nie cierpię, a muszę). Otóż Iwonka wolała uszyć nowe spodnie niż wyprasować te wyprane:-)
Ja uszyć spodni nie potrafię, więc prasuję z wielkim przymusem. Do Iwonki poleci drobiazg- niespodzianka.
Dziś zafascynowała mnie rola światła w codziennej rzeczywistości.
Wykonałam kilka zdjęć mojego ostatniego obrazu i przyszła mi taka myśl, że w codziennym zabieganiu nie zwracamy nawet uwagi na fakt zmiany widzenia otoczenia pod wpływem zmieniającego się oświetlenia. Dla osób, które malują, to stary temat, ale dziś warto go przywołać, ot tak, po prostu.
Zobaczcie, ten sam obraz w różnym oświetleniu prezentuje się całkiem inaczej.
I to samo pole słoneczników, które w ubiegłym roku wzbudzało mój zachwyt, w różnych warunkach pogodowych. Uwielbiam te różnice, one sprawiają, że fotografując te same miejsca, uzyskuję różne obrazy i to jest fascynujące...
A skoro poruszyłam temat światła, to w ręce wpadła mi bardzo stara książka, o malarzach, bo ich przecież od wieków fascynowało światło.
Niech więc tematem przewodnim w dyskusji będzie rodzaj malarstwa, który Was najbardziej fascynuje. Gdyby przyszło Wam wybrać jeden obraz, który mógłby zawisnąć w ulubionym kąciku, to jaki on by był, w jakim stylu, w jakich kolorach, o jakiej treści ?
Mnie w ostatnich dniach urzekła karteczka z haftem, którą obdarowała mnie Marysia http://stopchwilka.blogspot.com/.
Haftowany Anioł jest cudny, a poza tym mistrzowsko wkomponowany w tło.
Bardzo Ci dziękuję Marysiu, trafiłaś świetnie w mój gust.
A ja spoglądam na wszystkie oznaki przedwiośnia, mojej sentymentalnej piątej pory roku, która nieodmiennie kojarzy mi się z moim ukochanym Tatą...
Serdecznie pozdrawiam i zapraszam do dyskusji na temat malarskich preferencji.