czwartek, 30 maja 2013

Ciotka Józka i róże.

Ciotka Józka tak naprawdę nie była moją ciotką. Była nazywana ciotką przez wszystkich mieszkańców wioski, w której przyszło mi uczyć tuż po ukończeniu studiów. Ciotka Józka mieszkała sama, jej dwoje dzieci mieszkało " w świecie" jak mawiała, a męża nie miała. Ponieważ interesowała się żywo sprawami wioski i parafii, nic więc dziwnego, że trafiła szybko do szkoły i niebawem polubiła " nową dyrektorkę". Odwzajemniałam to uczucie, więc ciotka czasami wpadała do kancelarii, aby pogawędzić. Pewnego grudniowego poranka, nie pamiętam którego roku, bo to już dobre kilkanaście lat temu, przybyła do mnie na imieniny i ofiarowała mi prezent- szklany, duży grzyb z zatopionymi w środku sztucznymi różami. Niejeden powiedziałby, że to kicz, ale ponieważ ciotka ofiarowała mi ten podarunek z najszczerszego serca, więc go przywiozłam do domu i ustawiłam na honorowym miejscu. Czas pędził szybko, ciotce przybywało lat, więc córka postanowiła ją zabrać do Warszawy, aby miała " wygody". Niestety" starych drzew się nie przesadza" i ciotka Józia tęskniła za swoją wioską przeogromnie, pisząc do nas listy. Niedługo potem umarła " z tęsknoty". To już ponad 10 lat temu. Pracuję od 14 lat w innej miejscowości, ale do tamtych czasów powracam z sentymentem, pieczołowicie przechowuję szklany grzyb z różami i przy każdym sprzątaniu wspominam ciotkę Józkę wzdychając za nią modlitewnie, o co zawsze prosiła...

Poniżej ów grzybek, dzięki któremu ciotka ma dziś swojego posta- akurat w Boże Ciało, bo jej wiara była prosta i silna. Pisząc te słowa chcę Wam powiedzieć, że nigdy nie wiadomo, który z naszych śladów okaże się najtrwalszy...
Z ciotką Józką i podobnymi jej wiejskimi kobietami, których w swoim życiu spotkałam wiele i które darzyłam wielkim sentymentem, kojarzą mi się wiejskie kwiaty- pączkowa róża pomarszczona i kalina.











 
A to wyjątkowe sąsiedztwo róży i brzozy- obie piękne w swej prostocie...

 

A na koniec gorejący krzak Mojżesza, dyptam jesionolistny, który wg mnie pięknie pachnie, a tymczasem wiele osób doznało poważnych poparzeń tą rośliną . Podobno w upalny dzień łatwo zapalić jego eteryczne olejki, stąd jego biblijna nazwa. Pozdrawiam czytających z nadzieją, że każdy z Was ma mnóstwo codziennych, dobrych historii, które pieczołowicie pielęgnuje w sercu...
                               
                               

poniedziałek, 27 maja 2013

Motyl to uskrzydlone piękno...

Pewien człowiek o pięknym, szlachetnym sercu powiedział kiedyś, że " motyl to uskrzydlone piękno".
Każdy z nas potrzebuje piękna, poszukuje go, tęskni za nim, chce obdarowywać pięknem...
To naturalny odruch, zostaliśmy stworzeni do bycia pięknymi wewnętrznie. Maj rozpieszcza nas niezmierną ilością pięknych widoków, napełnia nasze serca radością.
Powróćmy jednak do motyli, które niebawem wezmą udział w letnim festiwalu barw.
Moje malarstwo też uległo czarowi tych różnobarwnych stworzonek, sami zobaczcie:

Ten motyl przysiadł pewnego dnia na moich aksamitkach...

 A te motyle sprawiły wiele radości komuś bliskiemu...

Te też...komuś innemu...

Nieprzypadkowo moje tomiki wierszy zawierają  w sobie tyle wersów mówiących o pięknie stworzenia, również o urodzie motyli...
Oto jeden z nich:



Motyle

Zakochane
w barwach tego świata
same są jego barwą
jak coś co nie istnieje bez czegoś

szybują
bez lęku pod błękitem nieba
skąd najlepiej widać ziemię

zatopione
w zieloności traw
ocierają krople rosy
a może łzy błyszczące
nabrzmiałe smutkiem i radością

nie- ulotne
wbrew przekonaniom wielu
ciągle dotykają
miłości i cierpienia
po to by móc szybować pod błękitem

od zawsze takie same
choć lat im przybywa
bo marzenia się nie starzeją
jak serca
szybujące wraz z motylami
pod błękitem
błękitnego wciąż nieba.







piątek, 24 maja 2013

Stare chatki budzą wspomnienia i poruszają serca.

Mam wyjątkowy sentyment do starych chatek. Przyznam się, że dostrzegłam ich niepowtarzalny urok odkąd mój fotografujący Syn wyszperał ich wiele z różnych zakątków Małopolski. Kiedy oglądam jego fotografie mam nieodpartą chęć malowania ich, a malując czuję dziwny związek pomiędzy moim życiem, historią i wszystkim co stanowi o naszych korzeniach. Teraz i ja chodzę z aparatem poszukując " perełek".
Urokliwe chatki zamykają w sobie całe tomy opowieści, szereg wydarzeń, ludzkie radości i dramaty, a więc każda taka chatka ma "duszę". O każdej porze roku przemawia innym językiem...


W takiej chatce zazwyczaj od wschodu była kuchnia, małe pomieszczenie z piecem chlebowym, w którym paliło się gałązkami, potem wymiatało popiół i do nagrzanego pieca " na łopacie" wkładało się duże bochny wiejskiego chleba zarobionego na kwaśnym drożdżowym " zaczynie". Chleb był potężny, długo zachowywał świeżość, a gorącego smarowało się wodą w celu uzyskania pięknej skórki, do której bardzo przydawały się zdrowe zęby! Niestety, rzadko kto ma już taki piec i wszelkie kombinacje wypieku chleba nie sięgną tego ideału! Kuchnia była wyposażona w piec, który posiadał blachę i na tej nagrzanej blasze gotowano potrawy.
Babcia piekła na niej " blaszoki" zwane w innych rejonach" sodziokami". Pyszne placki zarobione z ...
i tu przepis: pół kilograma mąki, 2 pełnych łyżeczek sody oczyszczonej, dużej szczypty soli i maślanki ( ile przyjmie) lub kwaśnego mleka. Rozwałkowane, owalne lub okrągłe placki, na grubość 1,5 cm  pieczone były wprost na blasze, pod którą buzował ogień- oczywiście na bazie drewna zebranego w "obejściu", bo żadna gałązeczka się nie marnowała.Wierna tradycji, piekę owe placki na blachach żeliwnych kładzionych na palnikach gazowych  ( i tu już niestety- krok od tradycji), ale radzę sobie w ten sposób, by choć w części zachować smak dzieciństwa. Placek często przewracam, aby się ładnie upiekł i nie przypalił. Mam 4 blachy, więc działam na 4 palnikach. Blachy są okrągłe, ciężkie, dostępne w sklepach.



 Taki placek smaruje się masłem i do tego pije zwykłą zbożową kawę zabielaną mlekiem. Wspaniałe śniadanie.
Uczta dla podniebień karmionych nowoczesnością i pośpiechem. Moja babcia wykorzystywała część takich placków, przelewając je na durszlaku, pokrojone uprzednio w grube paski, gorącą wodą. Potem posypywała cukrem i częstowała wnuki takimi " słodyczami".
Ja proponuję wersję tradycyjną z masełkiem, jeszcze ciepłe- najlepsze!




A teraz jeszcze dwa z sentymentalnych zdjęć...chatek zakorzenionych w sercu...


Pozdrawiam:-)

poniedziałek, 20 maja 2013

" Rozmawiamy mową kwiatów..."

Kwiaty mają swój własny język i rozumieją nasze do nich przemawianie...
Musicie mi uwierzyć na słowo- na końcu posta będę tego dowodzić...

 Maki znają poezję, są zwiewne i romantyczne, ale ulotne...


Azalia Maruschka to taka realistka, zawsze konkretna, trudów się nie boi i można z nią podyskutować na wesoło...



I jej nieco subtelniejsza przyjaciólka...


Oraz dostojna- królewska- czekająca na słowa podziwu- kalina.

I już obiecana
MOWA KWIATÓW

Rozmawiamy mową kwiatów
ilością rozkwitłych pąków
i barwą płatków orchidei.
W białych i czerwonych sukniach amarylek
szukamy spokoju
który każe śmiało spoglądać na dziś i na jutro.
Bierzemy w ręce zieloność liści
pozwalających chwytać promienie słońca
załamujące się na szybie
za która rząd starych wierzb
nieustannie przypomina światu o wiośnie.
W tych kwiatowych rozmowach
dojrzewają nasze serca spragnione ciszy
która zamyka usta a otwiera szczęście.


A teraz zakochane anioły, bo jak może być inaczej skoro maj w pełnej krasie. Namalowane anioły obdarzają się kwiatami z mojego ogródka i zaręczam, że są szczęśliwe!


niedziela, 19 maja 2013

Gałązki liliowca, Zielone Świątki i Ikar znad Dunajca.

Kiedyś obiecałam Wam, że będę pisać o ludowych zwyczajach, dziś w dzień Zielonych Świątek trochę powspominam...
Dzień Zesłania Ducha Świętego to czas odpustu w pięknym Sanktuarium w Odporyszowie, położonym wśród malowniczych pól Małopolski.


Dzisiejsza uroczystość przy pięknej majowej pogodzie ściągnęła rzesze pielgrzymów, którzy całymi rodzinami ( to wyjątkowe święto dla dzieci) przybywają do miejsca kultu Zwycięskiej Pani Powiśla.

Kult Maryi sięga tu czasów wojen polsko- szwedzkich. Podczas walk i obrony przed wojskami Karola Gustawa, Matka Boża objawiła się polskiemu żołnierzowi wskazując źródełko, które uratowało miejscową ludność przed zagładą. Do dziś cieszy się ono niezwykłą popularnością wśród przybywających po wodę z cudownego miejsca. 75 lat temu koronowano słynący łaskami obraz Matki Bożej z Dzieciątkiem i widniejącymi na dole postaciami świętych polskich, Wojciecha i Stanisława.W kościele znajdują się resztki dębu, na którym wg wierzeń, objawiła się Matka Boża.
Kroniki parafialne zanotowały cuda dokonane za przyczyną M. B. Odporyszowskiej. W moim życiu też zaistniały dwa osobliwe wątki, które zamierzam opisać i przekazać do Odporyszowa, zbyt osobiste, żeby tu o nich szerzej pisać.
Mogę się natomiast podzielić jednym z wierszy, które napisałam dla Królowej Powiśla Dąbrowskiego.
Sanktuarium otaczały niegdyś wrzosowe łąki... zakwitały one na czas drugiego odpustu, na Matki Bożej Siewnej ( 8 września).

KRÓLOWEJ WRZOSOWISK

Jeśli szukasz ciepła
pośród lodowych gestów obojętności
gdy przygięty cierniami zła
nie widzisz ścieżki w gąszczu
idź
przed Oblicze
Królowej odporyszowskich piasków
na której wrześniową chwałę
zakwitają wrzosowiska
tam
zobaczysz spokój
w Oczach co nie zdradzą sekretu
ujawnionego na kolanach
przed dębowym pniem
całowanym w ciszy samotności.
Pośród modlitw
wyszeptanych w ciszy serca
jest miejsce
na twoją łzę.

Odporyszów ma też muzeum Jana Wnęka- prekursora lotnictwa, który latał przed Lilienthalem na lotni własnoręcznie zbudowanej przez tego wiejskiego cieślę- genialnego rzeźbiarza- samouka, który podpatrując ptaki zapragnął latać.
Zbudował więc lotnię wzorowaną na skrzydłach ptaków i dokonał wielu udanych lotów z kościelnej wieży.
Niestety, lot w Zielone Świątki 1869 r. był ostatnim w jego życiu ( podejrzewano, że jego przeciwnik podciął rzemyki mocujące). Tragiczna śmierć przerwała życie pełne pasji. Po Janie pozostało wiele pięknych rzeźb w drewnie lipowym nawiązujących formą do gotyku. Taki miejscowy Wit Stwosz, który postaciom świętych nadawał rysy prostych ludzi z Odporyszowa.


Rzeźba przedstawiająca Symeona, której prawdopodobnie Wnęk nadał swoje rysy. ( trzy powyższe zdjęcia pochodzą z zasobów internetu).

Na dzień odpustu zakwitły akacje, których pełno wokół Odporyszowa.

Każdego roku jestem pod wrażeniem kwitnących akacji i ich zapachu. Te drzewa stoją bardzo długo nagie, a potem niespodziewanie eksplodują milionem upojnych kiści. W swoim ogrodzie posadziłam akację ozdobną różową dla towarzystwa tej białej.

I tak sobie razem chwalą piękno tego świata...

Nie powiedziałam Wam jeszcze skąd w tytule liliowce. Otóż w tradycji mojej rodzinnej wioski było i to, że w dzień Zielonych Świątek zdobiło się wejścia z drogi na podwórka tzw. mostki zielonymi gałązkami liliowców, babcia mawiała; lilijek. I ja ten zwyczaj pieczołowicie podtrzymuję, ciekawa jestem czy ktoś z Was go zna, bo wiem, że on nie jest powszechny. Tak to wygląda:

Zakończę posta w tym samym klimacie krzewu kaliny zwanego u nas guldynem, w tym roku kwitną one wyjątkowo pięknie...


środa, 15 maja 2013

Jestem to winna Stefci...

...Stefci i mieszkańcom Gorzyc- wspaniałym ludziom, którzy wspólnie ze mną dwadzieścia lat temu przygotowali uroczystość nadania ośmioklasowej wówczas szkole, imienia Stefanii Łąckiej.
Kim była, że po 20 latach poświęcam Jej oddzielny post licząc na to, że kolejne osoby czytające mojego bloga poznają tę wspaniałą postać.

Zdjęcie Stefanii z 1934 r. ofiarowane koleżance Emilce z okazji ukończenia Seminarium Nauczycielskiego im.bł. Kingi w Tarnowie ( nazwa z tamtych lat). Pośród długiej dedykacji zapisanej pięknym, kaligraficznym pismem widnieje zdanie " warto podobać się tylko Bogu".


Z wykształcenia nauczycielka, z zawodu redaktorka pisma diecezjalnego, z serca służąca całe życie Bogu, Ojczyźnie, człowiekowi. Wychowała się w Woli Żelichowskiej i już od wczesnego dzieciństwa przejawiała niezwykłe cechy charakteru, które w późniejszym życiu w czasie wojennego i obozowego piekła zaowocowały dobrocią w najwyższym wymiarze. Żyła tylko 32 lata, ale bardzo intensywnie, dając światu to, co najlepsze. Szczególnie bohaterskich czynów dokonywała w oświęcimskim obozie, gdzie niosła pomoc, nadzieję i wsparcie poprzez konkretne działania. Organizowała uroczystości patriotyczne, zdobywała racje żywnościowe dla chorych, posługiwała chorym, pisała do rodzin więźniarek listy( biegle władała językiem niemieckim, a tylko w tym języku wychodziły z obozu listy poddawane ścisłej cenzurze). Z narażeniem życia chrzciła noworodki, zanim zbrodnicza ręka Klary zdołała je uśmiercić w bestialski sposób. Nocą, jako sekretarka blokowa zamieniała kartoteki zmarłych na kartoteki chorych na tyfus kobiet, ratując je przed zagazowaniem. Gdy pojawiła się groźba dziesiątkowania jako kary za ucieczkę dwóch kobiet, Stefcia bez wahania zdecydowała się oddać życie za młodziutką Helenkę, która bardzo bała się śmierci. Na szczęście do dziesiątkowania obozu nie doszło i obie dziewczęta doczekały wyzwolenia obozu. Opowiadała o tym zdarzeniu w czasie naszej uroczystości wspomniana p. Helena.
Niestety na skutek obozowych przeżyć, Stefania zmarła w rok po opuszczeniu obozu nie zdążywszy ukończyć ukochanej polonistyki na UJ.

Mogłabym pisać o jej bohaterskich czynach bardzo długo, zainteresowanych odsyłam do książki" Bogu, Ojczyźnie, człowiekowi", autorstwa byłego więźnia Dachau, ks. Jana Marszałka, zafascynowanego podobnie jak ja, postacią tej dzielnej Polki.
Więźniarki, do których zdążyłam dotrzeć przed dwudziestu laty by zgromadzić pamiątki i spisać wspomnienia, nazywały ją zgodnie Aniołem Dobroci.

                                                      Stefania Łącka ( 1914- 1946)


Napisałam wiele wierszy ku jej czci, jestem osobiście przekonana o jej niebieskim wstawiennictwu...

KSZTAŁT SERCA

Był ktoś
kto zamienił drżenie rąk
na gesty wdzięczności
ktoś kto
kochał prawdziwie i za nic.
Był ktoś kto
wyszeptał cichą modlitwę życia
gdy mrok zasłonił słońce
a obozowe druty kaleczyły duszę-
- inni zapomnieli o miłości.
Był ktoś
kto w ciemnościach odnalazł drogę
by cyfry 6886
ułożyć na kształt serca.

Właśnie numerem 6886 oznaczono Stefanię w obozie po przywiezieniu jej pierwszym transportem z tarnowskiego więzienia.
Stefania mawiała, że "miarą miłości jest dawanie swojego czasu drugiemu człowiekowi". Ten cytat zamieściłam na wmurowanej w ścianę szkoły, tablicy pamiątkowej.

Od 14 lat kieruję zupełnie inną szkołą i z perspektywy minionych lat chcę podziękować tym ludziom, którzy wraz ze mną tworzyli klimat tamtych dni, poświęcali czas i siły, by pokazać światu postać Dziewczyny, wyrosłej na tej samej co my ziemi Powiśla Dąbrowskiego.
Do dziś z radością tam wracam, a nasza więź jest obustronna...Cieszę się, że mogłam przez 15 lat pracować wśród tak wspaniałych ludzi, gdzie wszyscy stanowili jedną, dużą rodzinę.

A to pamiątkowe zdjęcia sprzed 20 lat:


Uroczystość nadania imienia Stefanii Łąckiej Szkole Podstawowej w Gorzycach- 16 maja 1993 r. 
Przekazanie sztandaru szkoły z wizerunkiem Stefanii.


Wprowadzeniem do uroczystości były słowa E. Kanta " niebo gwiaździste nade mną, a prawo moralne we mnie". Stefania realizowała te słowa życiem.
To dla mnie wielki zaszczyt, że mogłam tak blisko poznać tę skromną, a wielką duchem " Dziewczynę z ludu", prawdziwego Anioła Dobroci.


niedziela, 12 maja 2013

Dobre na każdą pogodę...

Oczywiście kwiaty są dobre na każdą pogodę. I choć z nieba leci kapuśniaczek, a wilgi wyśpiewują, że to nie koniec, warto spojrzeć na uginające się pod kroplami deszczu kiście bzu.



W przerwach pomiędzy kolejnymi kroplami uśmiecha się kalina. W dawnych wiejskich ogródkach nie mogło jej zabraknąć, Stanowi jeden z elementów krajobrazu polskiej wsi.

A teraz muszę się podzielić moją radością. Dostałam od Ilonki z bloga PRZEPLATANE KOLORAMI śliczną czerwoną serwetkę( bo Ilonka wie, że dziergać nie potrafię nic a nic...)
Bardzo lubię czerwony kolor, a serwetka będzie mi przypominać Ofiarodawczynię, bo ja jestem sentymentalna. Dziękuję Ilonko, za niespodziankę:-)

A skoro kwitną bzy to parę kadrów należy zachować na jesienne i zimowe wieczory, może będą natchnieniem do namalowania.
A te już zostały namalowane, są trwałe, bo olejne:-)



 I tym w bzowym " nastroju"  żegnam się z Wami do następnego posta.

piątek, 10 maja 2013

Czas na prezenty- czyli czerwcowa ROZDAWAJKA

Skoro mija kwartał od dnia mojej blogowej przygody i zauważyłam, że pewna grupa osób chętnie czyta moje myśli, postanowiłam obdarować moich Czytelników wytworami swoich pasji...
Pasji mam dużo, ale prym wiedzie poezja i malarstwo, a więc pierwszą nagrodą będą dwa tomiki moich wierszy" Wszystko co kocham"oraz "Smak lata" i album " Piękno odnalezione", który stworzyliśmy wspólnie z synem Konradem, www.konradwojcik.pl , on przygotował zdjęcia ( tylko z naszych okolic), a ja wybrałam własne wiersze, które współbrzmiały z fotografiami. Nic więc dziwnego, że darzę ten album szczególną sympatią, bo jest to efekt pracy matki i syna- i tylko nasz...



Jest też wyjątkowa okazja na miłe chwile, albowiem kończy się rok szkolny i zaczynamy wakacje...
cieszą się uczniowie, a dyrekcja będzie się cieszyć, jeśli wszystko zakończy się pomyślnie dla wszystkich:-)

Więc dla drugiej osoby malowany ptak, obraz olejny- oprawiony w drewnianą ramę- romantyczny i wiosenny- kolorowy i śpiewający pieśń o szczęściu...



Zasady jak zwykle: zgłosić chęć udziału w zabawie w formie komentarza 
oraz zamieścić informację( podlinkowany banerek) o Candy u siebie na blogu ( jeśli prowadzisz bloga). Do 28 czerwca.
Jeśli masz ochotę zostać obserwatorem, to zapraszam, ale nie jest to warunek konieczny :)
Zapraszam do zabawy wszystkie chętne osoby, proszę o podanie" własnych namiarów".
Losowanie w pierwszy dzień wakacji ...

czwartek, 9 maja 2013

Sercem pisane.


Kocham mą wieś, rodzinną wieś
Te długie chat szeregi,
Szum starych drzew, słowika śpiew,
Rzeki piaszczyste brzegi.

Kocham mą wieś, rodzinną wieś
Domów bielone ściany,
Gdziem dzieckiem był, sny złote śnił
Szczęśliwy, roześmiany.

Kocham mą wieś, rodzinną wieś
Gdy zorza złoci niebiosy,
Gdy niknie cień, budzi się dzień
Obmyty w kroplach rosy...

Powitałam Was wczesnym rankiem wierszem zmarłej przed kilku laty mieszkanki sąsiedniej wioski- Stanisławy Dojki. Wczorajszego dnia osoby o tym imieniu obchodziły imieniny. Wspominałam mojego zmarłego tatę Stanisława, jako osobę, która nauczyła mnie kochać! Czy można dać dziecku więcej?

Spacerując po miejscowym cmentarzu, wróciłam myślami do P.Stasi, której tomik wierszy z osobistą dedykacją wyjątkowo cenię.
To była prosta kobieta, pracująca na roli, kobieta o niezwykłej inteligencji i wrażliwości. Dobra i ciepła, taktowna i kochająca ziemię...
Myślę, że o takich ludziach trzeba pisać, mówić, bo bardzo często są zapomniani...

A skoro wiersz jest sentymentalny, to idźmy dalej, wejdźmy w klimaty ciszy przerywanej śpiewem ptaków.
I wzrostem kwiatów...i szumem wody...


A wśród pól , na skraju wioski ta sama od lat figura Jezusa, błogosławiącego ludzkim poczynaniom.        

 Cała w bzach... i prośbach...
Patrzę na nią ze swojego balkonu, o każdej porze roku wygląda inaczej, więc w każdej z moich pięciu pór roku piszę wiersz:




Widok z mojego balkonu – wiosna



Niczym niezmącona radość

przysiadła na zagonach życia

zielenią się kłosy

niemyślące o zapachu żniw.

Za wcześnie na smutek

gdy głogi bielą sięgają nieba i ziemi

lekkie pierzaste dmuchawce przycupnęły

na zielonej murawie

u moich stóp bratki żółcą się wiosną

oszalałe ze szczęścia

czarny kos śmiesznie zdąża do wodopoju

różowieje już niebo

nasycone fioletem zmierzchu.

Czarodziejskie zapachy wiosny

siadają na ramionach mojego Chrystusa

zanurzonego w kępie bzu

w którym schowałam moje marzenia.





 Kochamy to, co głęboko ukryte w sercu...




niedziela, 5 maja 2013

Gipsowe figurki z wiejskiego odpustu.

Stały od zawsze w naszym starym domu. Dwie gipsowe figurki: Maryi i Jezusa.
Jako pięcioletnia dziewczynka łamałam sobie głowę dlaczego P. Jezus jest mniejszy od Świętej Panienki skoro mężczyzna powinien być wyższy- takie miałam wówczas problemy!

Drewniany dom zbudował mój dziadek po kądzieli- Józef, tuż po wielkiej powodzi w 1934 r. Wtedy wylał Dunajec zalewając okoliczne wioski. Wraz z wodą popłynęły stare biedne chatki w mojej wiosce. Jako, że dziadek był świetnym na owe czasy cieślą, wybudował dom dla swojej rodziny, drewniany z pobielonymi wapnem ścianami. Dom miał dużą izbę, sień i małą izdebkę, w której stał piec chlebowy, miał też dobudowaną " komorę". Taki typowy dom zbudował też później dla innych rodzin.
 Jeden z takich domów zachował się do dziś w mojej wiosce, postanowiłam go uwiecznić na obrazie i bardzo szybko znalazł się  nabywca tej malarskiej wizji.




 W podobnym  domu upłynęło moje dzieciństwo, a do dziś zachował się jego fragment, ale już w zmienionej wersji. Utrwaliłam i ten obraz i on też powędrował daleko w świat.



W tym domu, na tzw. szafie trójce stały dwie figurki, które mój starszy brat wylosował prawie pół wieku temu na wiejskim odpuście. A odpusty bywały kolorowe, tradycyjne, ludzie ciągnęli pieszo lub furmankami z odległych miejscowości, zwłaszcza do pobliskiego Sanktuarium w Odporyszowie.
Nic więc dziwnego, że uroczystościom religijnym towarzyszyły kramy- miejsca spotkań po nabożeństwie, ulubione miejsca dla dzieci, które z niecierpliwością czekały zakończenia modlitewnych obrzędów, bo przecież " na kramach" była wata cukrowa i ciepłe lody, ciastka- całuski, piernikowe serca i mnóstwo innych rzeczy będących przedmiotem pożądania dzieciaków. Wszak zabawki nie były łatwo dostępne w tamtych czasach.
Pamiętam taki naszyjnik, zakupiony dla mnie przez rodziców- nigdy potem w życiu nie spotkałam nic równie pięknego...
Ale wróćmy do owych figurek, które przy remoncie starego domu zostały usunięte jako niemodne!
Był to czas zamiany starych obrazów- pięknych niekiedy oleodruków, gipsowych figurek, kilimów z religijnymi scenami na nowe- małe, bardziej" nowoczesne" symbole religijne. Tylko stare babcie pozostawiały w swoich izbach całe rzędy świętych obrazów. I nasze gipsowe figurki podzieliły los wielu podobnych " niepotrzebnych" przedmiotów. Od zniszczenia uratował je mój mąż, a ja kilka dni temu postanowiłam, że je odnowimy, bo przecież to rodzinna pamiątka. Mąż uzupełnił gipsowe braki, a ja pomalowałam je zgodnie z pierwowzorem.


Na pewno znajdą godne miejsce w naszym obecnym domu, a kiedyś, mam nadzieję w domu naszych dzieci.
W swej codziennej pracy przekazuję moim uczniom jak ważna jest tradycja, korzenie z których się wyrasta, wszystko to, co nasi ojcowie zdobywali dla nas ciężką pracą.
Myślę, że zapamiętają i będą chronić rodzinne "świętości".

Podczas malowania figurek przypomniała mi się wspaniała ( zwyczajna i niezwykła)  książka " Mój Chrystus Połamany" - O. Ramona Cue Romano, która w prosty sposób dotyka trudnych tematów i uświadamia nam, że ból nie omija żadnego człowieka. Warto do niej wrócić, a tym, którzy jej nie czytali, szczerze polecam.

A na koniec znów sentymentalne zdjęcie i powrót do wspomnień.

 Pięknej wiosny Wam życzę...