niedziela, 31 maja 2020

Zostałam sama z tą tradycją...i...moje Skarby.

Tylko na naszym mostku ( taka nazwa określa w mojej wiosce wejście z drogi na posesję) w Dzień Zesłania Ducha Świętego leżą gałązki liliowca. Poza mną nikt o tej tradycji nie pamięta, choć mieszka tu wiele znacznie starszych ode mnie osób. No cóż, nowoczesność wtargnęła wszędzie, a ja z uporem, każdego roku, w wigilię Zielonych Świątek, rozrzucam przed bramką i bramą gałęzie liliowca, jak moja Mama i moja Babcia, i zapewne wiele kobiet z wcześniejszych pokoleń. Jestem bardzo przywiązana do tradycji. Pewne sprawy odejdą wraz ze mną, wiem to, ale we wspomnieniach i zapiskach pozostawię wzmiankę o tym zwyczaju.
Zadzwoniłam dziś do Wujka Władka, z Krakowa ( lat 88) i mówię, że już rozłożyłam liście liliowca, a on na to: " o, to już jutro Zielone Świątki".
I właśnie z Zielonych Świąt są moje skarby rodzinne, jedne z najcenniejszych- gipsowe figurki Maryi i Jezusa, które od zniszczenia i poniewierki, uratował przed laty, mój Mąż, wychowany przez swych Rodziców  w ogromnym poszanowaniu wszelkich przedmiotów kultu religijnego.
Jestem mu za to bardzo wdzięczna, bo to przecież moje rodowe skarby.
Gipsowe figurki liczą ponad pół wieku i zamieszkały w naszym starym, drewnianym domku po jednym z odpustów w pobliskim Sanktuarium Odporyszowskim. Mój Brat był wówczas młodzikiem, zapłacił za możliwość strzelania " z wiatrówki" do losów wiszących na nitkach jednego z kramów. Owe strzelby były tak ustawione, by celny strzał był prawie niemożliwy do wykonania, a jednak Wieśkowi udawało się to tak często, że kramarze odmawiali mu dalszego strzelania w obawie przed stratą, jako że brat strzelał do fantów również na prośbę innych osób.
W tym pamiętnym dniu los obdarował go dwiema figurkami, które odtąd stały się ozdobą naszej skromnej izby mieszkalnej.
Stały na szafie, a Mama z dumą opowiadała koleżankom, jakie dobre oko ma jej syn. Oprócz tych figurek był jeszcze gipsowy, duży kot, również " zestrzelony" podczas odpustu. Odnowione figurki stoją teraz w naszym domu, a kiedyś przekażę je moim Synom jako cenną pamiątkę pamiętającą inne czasy.
W mojej wiosce kwitły wówczas jaśminy i akacje i tak jest do dziś. Dlatego mam do nich szczególny sentyment.
Akacje odmierzały drogę do szkoły, potem do pracy, czarowały zapachem i niezliczoną ilością kwiecia. Nadal witam je z wielką radością, zatrzymuję się w miejscach naznaczonych wspomnieniami, robię zdjęcia i coraz mocniej wrastam w te strony, w których przyszło mi żyć i pracować.
Józkowa, opuszczona chatka, otoczona akacjami mogłaby opowiadać historie, które współczesnym mogłyby się wydawać baśniami...
Tak oto żegnam maj, wspomnienia cisną się gromadami, więc je zapisuję, a pozostając w tym nastroju, polecam wspomnienia prawdziwe Ani Golędzinowskiej, które czyta się " jednym tchem".
 Do zobaczenia w czerwcu:-)

niedziela, 24 maja 2020

Tempo jest zbyt duże.

Do wiosny mam zawsze żal, że jest zbyt szybka!
Mówię jej to każdego roku, że nawet ja, osoba szybka w działaniu, nie nadążam za nią, a co mają powiedzieć osoby z usposobienia, powolne?
Wiosna trwa uparcie w swoim pośpiechu, pędzi nie wiadomo dokąd, a ja z żalem żegnam kolejne cudeńka natury: kwitnące jabłonie, grusze i wiśnie, czeremchy, głogi oraz tarniny, mniszkowe i rzepakowe pola, krzewy bzu, złotlinu, fiołkowe i konwaliowe kobierce.
Wraz z nimi odchodzi zapach wiosny, ale ona na pocieszenie daje nam jeszcze woń jaśminu, róży i akacji oraz biel śnieżnych kul i czerwień maków. Jeszcze urzeka nas śpiew słowików, ale i one wnet umilkną, bowiem maj, miesiąc ich miłosnych zawodzeń zbliża się nieuchronnie ku końcowi.
Zatem popatrzmy na śnieżne kule. Moje dywagacje nt. nazwy zwyczajowej (kaliny) guldynu, rozjaśniła Ania Nawanna, która podejrzewa, że wywodzi się ona z francuskiego określenia śnieżnych kul ( w naszych stronach nazwa ta bardzo odbiega od oryginalnego słowa, ale najwidoczniej ktoś we Francji słyszał i tak zapamiętał). Dla mnie to guldyn, a nie żadna kalina!
W tym roku guldyn zachwyca. Kule są ogromne, długo się trzymają, dwa krzewy zasypane są bielą, jeden z nich rośnie w lesie i na tle brzóz, w towarzystwie róży pomarszczonej, wygląda imponująco.
Zastanawia mnie fakt, że ten w ogrodzie musi każdego roku przechodzić oprysk przeciw mszycom, a ten w lesie, radzi sobie sam.
W maju urodziła się przed 118 laty moja kochana babcia Józia, przed 67. laty mój wesoły brat Wiesiek, a dwa lata temu, jeden z moich cudownych Wnuków- Jakub.
Wiadomo, że dla Wnuków piszę wiersze, a ten wiosenny bardzo pasuje do dzisiejszego posta.

Promyczek słońca
wkradł się przez otwarte drzwi
do naszego domu
tak radosny
że zdoła otworzyć wszystkie zamki
słonecznie zagląda w oczy
budzi zalęknione myśli
rozbrzmiewa echem
z ciągle nową ciekawością
wpada do zakamarków życia
strząsa pyły i pajęczyny
jasnością większą od poranka
krąży nad marzeniami
i posyła uśmiechy w przestworza
promyczek słońca
zatopiony w złocistych włosach
a jeszcze bardziej wewnątrz serca
rozradowanego drobiazgami
które pod dotknięciem drobnej dłoni
urastają do rozmiarów olbrzyma
z naręczem wiosennych radości.

W majowej zieleni cudownie prezentuje się najstarsza w naszej wiosce chatka, na której coraz bardziej widać upływ czasu (86 lat), dlatego jest częstym obiektem moich fotograficznych sesji.
Przyjdzie taki dzień, że i ona zniknie z krajobrazu...
Ta natomiast, " mieszka" w innej wiosce, ale wszystkie one mnie zachwycają.
Wiosna, wiosną, ale czytać nie przestajemy.
Pod wpływem pięknego posta Ismeny, sięgnęłam po te wspomnienia i przeczytałam je z wielkim zainteresowaniem, polecam bardzo książkę i ciekawego bloga Ismeny- szum moich myśli.
A teraz czas na maki, o których już wiecie, że były moim dziecięcym obiektem marzeń dotyczącym wypełnienia koszyczka na Boże Ciało.
Za tydzień Zielone Świątki, ale na to święto potrzeba liści tataraku, które u nas zastępują gałązki liliowców.
Pozdrawiam Was wiosennie z nutą akacji i jaśminu w tle.

poniedziałek, 18 maja 2020

Mówił do nas, byśmy się przypatrzyli swojemu powołaniu...

Byłam bardzo młoda, gdy został Papieżem, byłam osobą w wieku dojrzałym, gdy odszedł do Domu Ojca.
Widziałam Go trzykrotnie, w Krakowie, w Tarnowie, na Placu św. Piotra.
Od wielu lat modlę się prosząc o Jego wstawiennictwo.
Nie mam wątpliwości, że był największym z Polaków.
Dlatego mam potrzebę napisania choćby kilku słów, by oddać Mu hołd.
Dziś, w setną rocznicę Jego urodzin, miałam szczęście prowadzić Drogę Krzyżową na szlaku męczeństwa bł. Karoliny, Tej, którą przed 33.laty beatyfikował Jan Paweł II, w obecności ok. dwóch milionów wiernych w Tarnowie, na polach, na których wzniesiono później kościół pod Jej wezwaniem. Nawiązując w tekstach rozważań Drogi Krzyżowej do tych wydarzeń, odszukałam w internecie tekst homilii i zdjęcia, które dokumentują tamto doniosłe wydarzenie. Miałam wówczas 26 lat, a pod sercem, od niedawna, nosiłam swojego drugiego Syna. Do Tarnowa, a właściwie do Klikowej, jechaliśmy o świcie pociągiem, z Klikowej na miejsce szliśmy pieszo, po błocie, w strugach deszczu. Wszyscy z własnej woli, nikt nie był przymuszony, starzy, młodzi, dzieci...
Myślę, że Kamil był jednym z najmłodszych uczestników tej uroczystości.
Dlatego bilet z pociągu jadącego na spotkanie z Papieżem Polakiem należy do Kamila.

W homilii wygłoszonej w Tarnowie, Ojciec Święty nawiązał do ośmiu błogosławieństw, do Psalmu 16, którego wersety stanowią wezwania na poszczególnych stacjach Wał- Rudzkiej drogi męczeństwa oraz do wielkiego znaczenia pracy polskich rolników.
To był niezwykły dzień, a od wielu lat bł. Karolina odbiera cześć w Zabawskim Sanktuarium, do którego każdego 18. dnia miesiąca, bez względu na porę roku ściągają setki, a czasami tysiące pielgrzymów z kraju i ze świata.


Tak wygląda obraz beatyfikacyjny Karoliny Kózki z nieodłącznym towarzyszem Jej życia- różańcem, z chustą, jakie nosiły wiejskie dziewczęta i kobiety oraz atrybutami czystości- biała lilia i męczeństwa- czerwona róża.


W pandemicznych ograniczeniach i pięknym słońcu, w którym skąpany był War- Rudzki las, odbyła się Droga Krzyżowa, a ja się niezmiernie cieszyłam, że mogłam własnymi rozważaniami modlić się w Dniu upamiętniającym naszego Wielkiego Świętego.



Poniżej, na zdjęciu, Dom bł. Karoliny-obecnie Kaplica.
Ten post niech ozdobią zdjęcia polskich ziół i kwiatów, które można spotkać wszędzie, wszak św. Jan Paweł kochał piesze wędrówki, a bł. Karolina miłowała rodzinną wieś, pola i łąki.
Dziękuję, że jesteście...

czwartek, 14 maja 2020

Na przekór " Zimnym Ogrodnikom i Zosi".

Zimno, pada deszcz, olbrzymie guldynowe kule przyginają gałęzie ku ziemi, mokre kwiatuszki przekwitłego bzu opadają na piaszczysty dywan ogródka. Uciekam szybko do domu i patrzę na piękne kiście kasztanowca wznoszące się nad dachem starego domu, przez okno, znad komputerowego biurka.
Nie lubię zimna, ale" Ogrodnicy" pilnują swoich praw do zimnej połówki maja i nic na to nie poradzę, trzeba to przeczekać.
Dla ocieplenia klimatu proponuję zdjęcia słoneczne zrobione kilka dni temu, gdy upał zdawał się kpić z groźnych prognoz pogody.
Mimo zimna, każdego wieczoru słyszę w pobliskich zaroślach słowiki, które bez względu na pogodę, muszą wykonać swoją dziejową misję.
Od dawna, od czasów mojego dzieciństwa, maj upływa mi pod znakiem szczególnej obecności Maryi w moim życiu i nie wyobrażam sobie by mogło być inaczej.
To jeden z moich skarbów, którego strzegę ufnie...
Gdzie tylko jestem, upatruję Jej figur i fotografuję te stare, pamiętające nasze wspólne dzieje.
Wówczas cieszę się, że znaleźli się tam mądrzy ludzie, którym nie wpadł do głowy pomysł, by zburzyć stare,
a wznieść nowe, " piękniejsze".
Wybrałam się niedawno w okolice Żabna i Radłowa bo tamtejsze tereny obfitują w takie piękne obiekty sztuki sakralnej.
Ludowe w swym charakterze, wpisały się niegdyś wspaniale w kulturę miejscowej ludności i są wyraźnym potwierdzeniem Maryjnego kultu w Polsce.
Kapliczka powyżej, otoczona rzepakowym kwieciem, pochodzi z 1889 roku
Ta zaś, w towarzystwie niezwykłego bzu nie miała daty powstania, ale sądząc po dedykacji, ma wiele lat.
Kolejna Maryjka, ręką ludowego artysty przywołana, spogląda na przechodzących z cokołu, na którym uwieczniono postać św. Antoniego, zaś z drugiej strony św. Kazimierza, a na kolejnej stronie widnieje św. Sebastian, w tamtym czasie, w 1831r, podpisany jako Sobesteian.
Przed dobrze zachowanym, jednym ze starych domów czeka Matka Boża z błogosławiącym świat małym Jezusem, a w dolnej części figury zamieszkał św. Jan Nepomucen, choć takiego wyobrażenia owego Świętego do tej pory nie widziałam.


Rzadko na naszych terenach spotykane
( a często w zachodniej części Polski) wyobrażenie Matki Bożej koronowanej przez Trójcę Św. na królową nieba i ziemi.
Ta piękna figura przydrożna, w otoczeniu starych drzew, posiada również płaskorzeźby św. Macieja, który był patronem fundatora figury, Archanioła Michała depczącego smoka oraz św. Sobesteiana, bardzo popularnego w tamtych czasach, Męczennika za wiarę.





Kocham stare kapliczki, więc będę jeszcze prezentować inne, bo dziś z racji majowych dni, pierwszeństwo przystoi tym Maryjnym.
Bardzo blisko mi do zespołu parkowo- pałacowego w Brniu i jest to miejsce doskonałe do cichych rozmów i spacerów w towarzystwie licznego ptactwa.
W dużym stawie, porośniętym naturalnymi roślinami przeglądają się kiście kwitnących kasztanowców.
Tam też znajduje się piękna, kamienna figura Majowej Pani z czasów świetności baronostwa Konopków, widoczna z dużej odległości, gdyż aleja dojazdowa, lipowo- kasztanowa, prowadziła wprost do ozdobnej bramy, za którą rozciągał się park, z figurą w jego centralnej części.
Konwalie i głogi królują wszędzie.
A guldyny w wiejskich ogródkach.
Pięknych dni majowych Wam życzę ...niech każdy z Was zapamięta coś dobrego z tegorocznego maja, na trwałe, by kiedyś wrócić do tych innych niż zawsze (wszak każdy maj jest inny), majowych dni