środa, 28 stycznia 2015

Poezja wyciągniętych dłoni...tak określił spotkanie jeden z jego Uczestników.




To był wyjątkowy wieczór...zgromadził liczne rzesze wielbicieli poezji, władze samorządowe, przyjaciół, znajomych...ale zacznijmy od początku...
Kto mnie zna, wie, że mam szalone pomysły, więc...
Pewnego dnia, po lekcji matematyki w trzeciej gimnazjalnej, zagadnęłam Anię ( świetną uczennicę, a nade wszystko humanistkę), byśmy wspólnie stworzyły tomik poezji. I co z tego, że dzieli nas 38 lat, jeśli dusze mamy podobne:-)
Ania ochoczo przystała na ów pomysł.
Wymyśliłyśmy 30 kluczowych słów i każda z nas napisała miniaturki poetyckie oraz zilustrowała je własnoręcznymi grafikami.
Tak powstał tomik w "W zakamarkach", który prezentuje dwa spojrzenia, jedno- bardzo młodzieńcze, a drugie- bardzo dojrzałe, na te same tematy: miłość, życie, smutek, strach, dom, marzenia, fascynacje i wiele innych...
I właśnie wczoraj odbył się nasz wieczór autorski.Czytane przez nas wiersze, przeplatała poezja śpiewana w wykonaniu czterech uzdolnionych wokalnie gimnazjalistek: Kingi, Oli, Patrycji i Oliwii.
Wieczór poezji miał miejsce w dawnej siedzibie baronów Konopków w Brniu ( obecnie Centrum Polonii- Ośrodek Kultury, Turystyki i Rekreacji )
Atmosfera była niezwykle miła, a debiut poetycki Ani- wyjątkowy.
Na zdjęciu: śpiewające Dziewczęta. W organizacji przedsięwzięcia pomogli nam młodzi nauczyciela, p. Urszula i p. Jarek ( który dodatkowo stworzył z moich fotografii pól, lasów, łąk, miast i wsi prezentację multimedialną przybliżającą naszym Gościom piękno Polski) .
Wybrałam dla Was po jednym wierszu obu autorek- tytuł : POSZUKIWANIA.

Oto wiersz Ani:                                                     I wiersz Barbary:
Przeskoczę każdy mur                                          Czego szukam
obiecuję                                                                mocując się każdego dnia
zaufam losowi                                                      z własną słabością
i przemierzę wszystkie kąty                                  przygniatającą ciało ku ziemi
ubogo zamożnego słońca                                     brnąc po labiryncie nierozwikłanych spraw
wędrówkę zacznę wczoraj                                    czego szukam pod powiekami zapłakanych oczu
pięć lat temu                                                        i pod sercem tłukącym w nieporadność
od początku                                                          pod kolejnym liściem
                                                                             dla którego zabrakło miejsca na drzewie?
                                                                             - szukam siebie- prawdziwej
Zebrałyśmy wiele ciepłych słów od P. Starosty, p. Wójta i innych Wielbicieli Poezji.
Były kwiaty, upominki w postaci tomików z dedykacją i wspaniały murzynek pieczony przez Panie z Centrum Polonii.






 Ogromną radość sprawiła mi inna Ania, nieznajoma wielbicielka mojej poezji, która po otrzymaniu moich tomików obdarowała mnie niezwykłymi wytworami swoich rąk. Wierzcie mi, anioł jest wyjątkowy, a na dodatek niesie dzban pełen stokrotek.

Ania nadesłała też dwa wielkiej urody serduszka, które "zasiliły" moje okno:-)
Zobaczcie koniecznie jej prace na http://deccoria.pl/profil,anna12126.html
Dziękuję Ci Aniu za Twój zachwyt nad poezją i za piękne upominki, którymi mnie obdarowałaś.

niedziela, 25 stycznia 2015

Zatęskniłam za ogrodem za przyczyną "Francuskiego ogrodnika"...

  Bardzo lubię książki Santy Montefiore. Szkatułkę z motylem i Spotkajmy się pod drzewem ombu przeczytałam z największym zainteresowaniem.
Bo to nie są zwyczajne romanse, to są historie ludzkie spisane pięknym językiem przez wytrawnego " psychologa". Zrobiłam już spis kolejnych jej powieści do przeczytania, a teraz w wolnych chwilach sięgam po Francuskiego ogrodnika.
Tajemniczy domek, piękny ogród i losy kilku osób połączonych istnieniem niezwykłego ogrodu...
"Wyszli na taras. Zrobiony z ciemnych kamiennych płyt i drobniejszych kamieni, otoczony wielkimi donicami z roślinami i krzaczkami przywrotnika, sięgał aż do wykładanej kamieniem dróżki obsadzonej tymiankiem i kulistymi tujami, teraz skłębionymi i zrudziałymi niczym zaniedbana psia sierść. Kamienie były ciemne i błyszczące od rosy, trawa lśniła w pomarańczoworóżowym świetle późnego popołudnia. Na końcu tymiankowej dróżki, za starym domkiem dla ptaków, widać było pastwisko i las, w którym buki i leszczyna zaczęły już gubić żółtobrunatne liście. Powietrze przesycone było zapachem dymu..."
  Od dzieciństwa uwielbiałam opisy w książkach. Podczas, gdy większość moich rówieśników pomijała " opisy przyrody" by spieszniej dotrzeć do końca, ja powracałam do nich, próbując w wyobraźni stworzyć obrazy.Jeden z nich powstał przed kilkoma laty i dawno znalazł miejsce u niezwykłej osoby, która kocha książki i tę miłość przekazała już kilkuletniej córeczce.
Ten obraz już kiedyś prezentowałam, więc zapraszam na " świeżutkie" oczekiwanie ogrodów, tulipany i róża w fazie schnięcia:-)

Nawet moje Matki Pięknej Miłości, które powędrują do Bliskich Osób, przystroiłam w kwiaty, wszak miłość z kwiatami ma wiele wspólnego.
A za oknem...zima... też piękna...








Zatem ciepło pozdrawiam i do Francuskiego ogrodnika wracam...

środa, 21 stycznia 2015

Radości w różnych odcieniach stycznia:-)

21 stycznia, świeci słońce, więc zgodnie z przysłowiem ludowym "Św. Agnieszka wypuści skowronka z mieszka". U mnie co prawda nie skowronek, ale Ziutek- ulubieniec Ani z bloga http://ogrod-mojekrzakiptakiinnedziwaki.blogspot.com/dla której w ramach zabawy" podaj dalej" namalowałam jej sympatycznego ptaka z czterolistną koniczynką, na szczęście.
Do Ziutka dorzuciłam parę drobiazgów, żeby mu nie było smutno:-)
Druga paczuszka powędrowała do Jadzi z bloga http://jadwiga-sercemtworzone.blogspot.com/
a w niej różne różności:-) a te, o które Jadzia prosiła teraz prezentuję:



Świetnie się rozumiemy z Jadzią i wymieniamy się wytworami swoich rąk i serc, ku uciesze obu stron.



Styczniowa radość dotyczy również dzisiejszej Solenizantki, mojej blogowej Siostrzyczki ( tak mnie Aga zamianowała, co jest dla mnie wielkim wyróżnieniem). Przed Świętami dostałam od niej cudowny prezent, jej pierwszą książkę ( wierzę, że kolejne też dostanę:-). Delektowałam się wycieczkami po Brukseli, przeżywałam losy ludzi w przedziwny sposób złączone z losami naszej Agi, która tak bardzo kocha rodzinne Podlasie i równocześnie przekazuje nam uroki Brukseli. Bo Agnieszka ma pojemne serce, niezwykłą wyobraźnię, ogromny talent literacki i jest cudowną KOBIETĄ, nietuzinkową, odważną i ma szerokie horyzonty. Brukselska opowieść mnie urzekła pod każdym względem, będę do niej wielokrotnie wracać, a tę garść refleksji chciałam umieścić na blogu koniecznie w dniu imienin Agnieszki razem z najpiękniejszymi życzeniami dla niej. A wśród tych życzeń ukrywa się również oczekiwanie na kolejne " literackie dzieci".

W dniu wczorajszym odwiedzili nas w szkole nasi Przyjaciele z Warsztatów Terapii zajęciowej w Dąbrowie Tarnowskiej. Odbyła się Zabawa Karnawałowa, wszyscy świetnie się bawili, tylko moja komórka niezbyt dobrze spisała się w roli aparatu rejestrującego ruch:-)
Radości było wiele, obie strony, jak zawsze, świetnie się bawiły, a przemili Goście podarowali mi jeden ze swoich wytworów artystycznych, przepiękną ikonę Czarnej Madonny, którą przygarnęłam z wielką wdzięcznością. Te spotkania są dla nas wszystkich wspaniałą lekcją ofiarowania i czerpania radości, którą tylko serce pojąć zdoła.
I tym radosnym akcentem żegnam się z Wami do... następnego posta:-)

niedziela, 18 stycznia 2015

Czas biegnie szybko- to już dwa lata niebawem...

Czas na candy...
Dwa lata temu, w dzień swoich urodzin " zafundowałam" sobie bloga. Moje pięć pór roku, bo rok polski bywa bardzo zróżnicowany. Trwam więc przy przedwiośniu i mam swoje pięć pór:-)
Jako, że ciągle jestem zapracowana i aktywna, do zabawy zapraszam Osoby, którym zechce się przez moment pomyśleć w określonym temacie. Nagrodą będzie ten oto obraz olejny, a więc przedwiośnie z polskimi wierzbami w roli głównej. Obraz powędruje do Osoby, która odpowie w sposób najciekawszy na pytanie:
Który z postów opublikowanych przeze mnie do dziś ( a jest ich 282 ) zaintrygował Cię najbardziej i dlaczego?
Poza umieszczeniem komentarza z uzasadnieniem wyboru posta, proszę uczestników zabawy o zamieszczenie banerka z odnośnikiem do dzisiejszego posta na swoim blogu lub na Fb.
Konkurs zakończy się o północy 15 lutego, a w dniu następnym postaram się podać wyniki.
Jeśli ciekawych odpowiedzi będzie dużo, przygotuję upominki-niespodzianki.
Życzę miłej zabawy! Powodzenia!

sobota, 17 stycznia 2015

Razem zapalamy różane pochodnie...


 PORANEK

Podbiegam do ciebie
z bijącym sercem oczekiwania
razem zapalamy różane pochodnie
prześcigamy się w zachwytach
trwamy w milczeniu
nie mówimy nic do siebie
cud staje się rzeczywistością
a rzeczywistość cudem
odrzućmy słowa
zapalają się krople rosy.

To prawda, kocham poranki, zwiastuny wszystkich wydarzeń.
Zarzucam Was fotografiami owych porannych cudów, ale wiem, że nie wszyscy z Was mogą je zobaczyć...
A ja wyglądam z utęsknieniem, czekam z niecierpliwością. Najczęściej jadę do pracy samochodem, więc mogę się zatrzymać. Bywa też, że oczekuję na szkolny autobus, dobrze jest pobyć z uczniami w miejscu innym niż klasa.  Wówczas słońce ukazuje mi się powoluteńku, gra barw, cisza, że możesz usłyszeć "Poranek" ze suity PEER GYNT Griega...


Rok temu, o poranku, obszczekała mnie wychudzona psinka, która przez dwa kolejne wieczory z lękiem podchodziła na nasze podwórko, by zjeść wyniesione jej smakowite kęski.
Więc ją przygarnęliśmy i okazała się najwierniejszym, cudownym zwierzakiem. Dziś Sonia w niczym nie przypomina tamtego wystraszonego, bezdomnego psa. Jest szczęśliwa, kocha wszystkich domowników, a my odwzajemniamy jej uczucia.





Mądra, dobrotliwa Sonia, mam nadzieję, otoczona naszą troską, dawno zapomniała, że ludzie bywają okrutni, porzucając zimową porą swoich przyjaciół.
Za ofiarowany jej dom odwdzięcza się każdego dnia wiernym byciem z nami...










Teraz czas na promocję piękna ludzką ręką uczynionego, czyli przed Wami szal wykonany na moją prośbę przez uzdolnioną Ewunię z bloga http://artesania-rekodzielo.blogspot.com/


Ewunia wyczaruje wszystko, na miarę naszych marzeń, jest bardzo odpowiedzialna, a wytwory jej rąk mają w sobie niepowtarzalne piękno. Za modela posłużył mi jeden z aniołów, który kiedyś przyleciał do mnie od mistrzyni figur różnych czyli Joli z http://art-yolanda.blogspot.com/

 Ten aniołek w różowej sukience przybył od Ewuni wraz z szalem.
Dziękuję Ewuniu i bardzo sobie cenię fakt, że obdarowałaś mnie aniołkiem, których seria jest już limitowana . Wszystkim czytającym życzę pięknych poranków na nadchodzące dni i wiele dobra od napotkanych ludzi...

niedziela, 11 stycznia 2015

Biednych opowieści ciąg dalszy...

Skoro obiecałam, czas dotrzymać słowa, a raczej przelać wspomnienia, których w sercu nie brak...
Kiedy zabrakło jedynej żywicielki Krasuli- okrutnym werdyktem sołtysa wysłanej na mięso dla niemieckich żołnierzy, Dziadkowie zmuszeni byli wysłać swoje małe dzieci na służbę, by same zapracowały przynajmniej na strawę.
Biedne, wiejskie dzieci przywykły do niewygód, przed wojną też brakowało chleba...
Moją mamę wysłano do bogatych gospodarzy, żeby pasła krowy. Mama była drobnym, wychudzonym dzieckiem, a spośród innych zajęć, to okazało się najlżejszym. O czwartej nad ranem ( gospodyni mawiała, że najlepiej paść z rosą) wypędzała krowy, by je wypasać na rowach, wałach i nieużytkach. Boso, po rosie...gdy ranek był chłodny, ogrzewała zziębnięte stopy w świeżym, krowim łajnie...Ale kromka chleba i garnuszek mleka warte były tych poświęceń.
Utrzymać na łańcuchu kilka krów, to był duży wyczyn.
A kiedy krowy zajęły się skubaniem trawy, mała Marysia rozkładała na wale zeszyty i odrabiała zadanie. Uczyła się bardzo dobrze, a matematykę wprost uwielbiała. Dziadkowie nie mieli pieniędzy na zakup przyborów szkolnych, więc Marysia odrabiała zadania również swojej koleżance, która mniej kochała szkołę, ale jej rodzice mieli sklepik, więc za tę usługę przynosiła Marysi nowe zeszyty. Taki mały handel wymienny.

Mama była właścicielką pięknych, długich warkoczy, związanych oczywiście- sznurkiem, bo jak inaczej, skoro sukienka, jedna jedyna, była tak skromna, że wyglądała na papierową.
Pewnego dnia, za wszelkie szkolne umiejętności i wiedzę matematyczną spotkało Marysię wielkie szczęście.

 Kierownik szkoły wysłał mamę do pobliskiego sklepu i zasponsorował jej dwie pary wstążek: czerwone i granatowe.
Radościom nie było końca...
Czy współczesne dzieci mogą sobie wyobrazić tamte czasy?
Wojna rozkręciła się na dobre. Przyszedł czas kopania okopów na rzecz wojsk niemieckich. Dwunastoletnia Marysia jeździła z innymi nad Dunajec i tam w śniegu, ubrana w drewniaki, wyrabiała nieludzką normę, a łopata, większa od niej, za żadne skarby nie chciała rozciąć zamarzniętej ziemi. Jednak groźba śmierci potrafiła dodać sił- resztek sił wątłego dziecka.
Kiedy mama ukończyła siedem klas podstawówki, Pan Kierownik przyszedł z misją do dziadka: Józefie- Majkę trzeba kształcić dalej. Stroskany Józef odmówił, trafiła się posada ekspedientki w wiejskim sklepie, a to było coś, wszak rodzinna chata nie posiadała podłogi i powały, a ktoś musiał na to zapracować.
Patrzę na dzieci, którym rodzice siłą fundują korepetycje...

 A w wiejskiej szkole klasy były łączone.
Jeden nauczyciel w jednej izbie lekcyjnej dyscyplinował ok. 60 uczniów ( a dyscyplinę dzierżył konkretną). Uczniowie z pokorą przyjmowali epitety w stylu: " cielęta, chamy, bejdoki..."
I do dziś wspominają swoich wychowawców z nabożnym szacunkiem.



 Jednym z bardzo mocnych fundamentów wsi była wiara, przekazywana z pokolenia na pokolenie.Taką wiarę przekazała mi moja mama i jej mama, moja babcia Józia.
Odkąd sięgam pamięcią, ta Nowenna towarzyszyła mamie, a to wydanie liczy 78 lat.


 Stary papier, stara cerata na starym stole...
Cenne pamiątki, które towarzyszyły domownikom w ich codziennym życiu...

A skoro mowa o codzienności, to wspomnę o kolejnej potrawie, która często gościła na wiejskim stole. Kapusta gotowana z kiszonej, bo w każdym domu była beczka kiszonej kapusty. Zasmażało się ją mąką zrumienioną na tłuszczu, zagęszczało gotowanymi ziemniakami. Gotuję ją nadal, smakuje wybornie i pachnie zdrowiem, którego wam wszystkim życzę:-)






piątek, 9 stycznia 2015

Biedne pierogi i wojenne wspomnienia.

Gotuję je od lat, lecz dopiero niedawno zaczęłam się zastanawiać, skąd taka potrawa znalazła stałe miejsce w moim domu. Pierogi z ziemniakami, nie ruskie, ale z farszem ziemniaczanym wykonanym z utłuczonych ziemniaków wymieszanych z dużą ilością podsmażonej cebulki i pieprzu. Tylko tyle, bez dodatku sera. Gotowała je moja babcia, moja mama, a od lat ja gotuję te " biedne" pierogi. Moim zdaniem są wyśmienite. W wersji biednej polewa się je masełkiem, w wersji luksusowej, skwareczkami ze świeżej słoninki lub boczku.

Długo myślałam nad pochodzeniem tej potrawy i znalazłam pewne uzasadnienie.
W mojej wiosce panowała wielka bieda, ziemie były piaszczyste, nieurodzajne, gospodarstwa maleńkie i zaniedbane, ot biedna wieś galicyjska. Druga wojna światowa spotęgowała biedę. Maleńkie, drewniane chatki, jak te poniżej na zdjęciu, dawały schronienie wielodzietnym rodzinom, a dodatkowo przyjmowały pod dach ze staropolską gościnnością, uciekinierów ze Wschodu. W takiej chatce żyło ok. 20 osób, więc nic dziwnego, że starszym dzieciom urządzano posłanie w stajni wśród bydła ( tam było względnie ciepło).
Jeśli w gospodarstwie była krowa i pozostało trochę mleka, by zrobić ser, gospodyni szła pieszo na jarmark z tym serkiem do miasta odległego o 10 km, żeby ser i jajka sprzedać i kupić niezbędne w domu produkty.
I tym sposobem sera na ruskie pierogi nie było, a ziemniaki były w każdym domu. Ale nie zawsze, na " przednówku" ( koniec zimy, początek wiosny) i ziemniaków brakowało.


Dodatkową bolączką ludności wiejskiej były kontyngenty, czyli przymusowe dostawy płodów rolnych na rzecz III Rzeszy.
W domu moich Dziadków, jedna Krasula żywiła 9 osób. Pewnego dnia do ich domu zawitał sołtys, który oznajmił:
 " z bólem serca Józefie, muszę wam zabrać ostatnią krowę". Nie pomogły błagania i sugestie, że u bogatszych gospodarzy są w oborach po trzy krowy...Sołtys był nieubłagany, wszak biedaka najłatwiej obedrzeć ze skóry!



W tej sytuacji, kilkuletnie dzieci musiały pójść na służbę, by zarobić na strawę.
O tym jak moja ośmioletnia mama " zarabiała" na zeszyty, opowiem w następnym poście.











Gdy myślę z czcią o tamtych trudnych czasach, sięgam niekiedy po pióro lub pędzel, by ocalić te wspomnienia od zapomnienia.
I fotografuję bez końca moją ubogą wioskę, której się nigdy nie wstydziłam, mimo, że dzieci ze wsi w latach siedemdziesiątych, były w małomiasteczkowych szkołach średnich wyśmiewane i traktowane jako coś gorszego ( nawet przez niektórych nauczycieli).



A teraz czas już na kolejną prezentację uroczych prezentów. Moja była Uczennica Kasia wyszukała w Tajwanie tego cudnego, porcelanowego aniołka z misiem, robiąc mi niesamowicie miłą świąteczną niespodziankę.










Aniołek zagościł na stałe w moim domu i został przyjęty przez anielską rodzinę, której liczebność w setkach się mierzy:-)))))
A od Drogiej Jadzi z bloga http://jadwiga-sercemtworzone.blogspot.com/
otrzymałam ten wspaniały album, w którym znajdą miejsce zgromadzone przez lata " święte obrazki". Niektóre z nich są bardzo stare i żal się ich pozbywać, skoro mieszkały z nami tyle lat. Dziękuję Ci Jadziu za piękny album ( przysłana modlitwa zajmie w nim czołowe miejsce), a gdy go zapełnię, pochwalę się nim wówczas moim Czytelnikom.
Serdecznie witam nowych Obserwatorów i życzę dużo dobra na nadchodzące dni.