sobota, 20 lipca 2024

Kiedy kobiety siadały na starych schodach...

 Letnie wieczory to czas gdy można snuć wspomnienia niczym te pajączki, które pajęczynami otaczają moje iglaki, a ja codziennie ściągając niezliczone pajęczyny pozwalam im się szarogęsić w ogrodzie.
Ale nie o nierównej walce  chcę dziś pisać, bo lipcowe dni uciekają błyskawicznie, a zżęte zboża, złote ścierniska i nieustanne odgłosy maszyn rolniczych przypominają, że letnie wieczory nie będą trwać w nieskończoność.
Gdy zapada zmierzch i spaceruję po swoim podwórku, natychmiast pojawiają się wspomnienia, a obecność moich Przodków odczuwam w bardzo mocny sposób. 

ZMIERZCH

Doczekał się swojej chwili
rozkłada olbrzymi płaszcz
i zasłania niepokorne słońce
osiada na drzewach bezszelestnie
i zarządza ciszą wszechświata…


Mam takie swoje miejsca, gdzie nic mi nie zasłania widoku słońca i księżyca.
Wróćmy jednak do owych lipcowych wieczorów przepełnionych znajomą muzyką wsi, spokojnych, chwytających chwilę odpoczynku po znojnym dniu. Kiedyś w takie wieczory na małych dwóch schodkach i progu naszej wiejskiej chatki siadały kobiety, moja Babcia, moja Mama i jej Siostra oraz moje Sąsiadki, wobec których używałam formy : Ciociu ponieważ pewna część wioski była ze sobą spokrewniona mocą małżeństw zawieranych między młodymi z tych samych lub sąsiadujących wiosek. Skoro środkiem lokomocji były własne nogi, wybranka nie mogła mieszkać zbyt daleko...
Te wszystkie Mamy i Ciocie zarazem, zbierały się najczęściej w niedzielne popołudnie i wówczas takie spotkanie trwało dłużej, ale bywały też te krótkie wymiany bieżących informacji w wieczory dni powszednich.
Biegałam jako dziecko po podwórku, chwilowo nie dało się wejść do domu, bo wejście było " zatarasowane", ale to mi nie przeszkadzało, zawsze miałam jakieś zajęcie i w przeciwieństwie do współczesnych dzieci, sama potrafiłam wymyślać nowe zabawy.
Ubolewam tylko nad faktem braku aparatu fotograficznego, bo teraz uwieczniałabym takie chwile, kobiety bez makijażu, naturalne, o spracowanych, zniszczonych od ciągłej pracy dłoniach, o ogorzałych od słońca policzkach, w kolorowych chusteczkach zawiązanych " do tyłu", by było chłodniej wokół szyi.
Pamiętam ich głosy, śmiech, przekomarzania i zwyczajność...
Tęsknię do lat minionych coraz bardziej...
Z tej tęsknoty rodzą się wiersze i obrazy, jak ten...wieczorny, kiedy sam Anioł zanosi moje słowa miłości moim Bliskim Obecnym, obecnym w innym wymiarze...

Taka wędrówka powtarza się każdego dnia, ale właśnie dlatego " człowiek na śmierć nie umiera..."
Te czerwone piękności ze zdjęcia, mieczyki, których cebulki otrzymałam od zapalonej Ogrodniczki Agatki https://mojeniebomojogrod.blogspot.com/
kwitną przepięknie.
W związku z tym oczarowaniem gladiolowym ogłaszam konkurs- zabawę: proszę podać ile kwiatów wytworzył na jednej łodydze mieczykowy przodownik? 
Zobaczymy kto ma szczęście w zgadywankach:-)))

piątek, 12 lipca 2024

Gdy zakwita cykoria i dzika marchew...

Mam wielką słabość do roślin, które mnie otaczają od dzieciństwa.
Widzę jak wyrastają, kwitną, dojrzewają, tworzą nasiona, by w końcu obumrzeć- jak człowiek.
Wiem, gdzie które rosną, a jeśli w danym miejscu pojawiają się nowe to się dziwuję i cieszę.
Kiedy przy drogach zakwita niebieska cykoria podróżnik i biała dzika marchew to znak, że zaczynają się żniwa, a upalne lato w pełni.
Kocham ten czas, niezmienny od lat, powtarzalny, taki sam, a ja się nigdy nim nie nudzę...

I to właśnie było " zagajenie":-)
Wiecie, że w wakacje poświęcam czas Wnukom w ilości jeszcze większej niż w roku szkolnym i robię to z radością bo wiem, że i ten czas kiedyś minie jak wszystko co nas w naszej wędrówce spotyka.
Ale pośród obowiązków znajduję czas by się zachwycić...
Nie czekam na spektakularne cuda tylko dziękuję za te małe, codzienne, których pełno wokół każdego z nas.
A lato to czas cudów, czas niespodziewanych gości, którzy dzielą z nami tę radosną grę kolorów.
Sami zobaczcie:
Teraz przejdźmy do grubszej " zwierzyny" :-)
W takim towarzystwie dojrzewają zboża, wyjechały już kombajny, czas żniw trwa i choć zmieniły się maszyny i praca inna, to ta sama troska o " Boże dary" w ludziach ze wsi pozostała...
A lato spełnia swe odwieczne powinności i każdego dnia utrudzone znojem dnia zasypia pięknymi kolorami kołysane muzyką świerszczy i wszelkich owadów...
Kocham ten czas, w którym najlepiej maluje mi się, to co korzeniami tkwi w wiejskim krajobrazie.
Spacerując wśród tych moich cudów często myślę o Was i te najlepsze z moich myśli wraz z wdzięcznością Wam posyłam...

piątek, 5 lipca 2024

Znów na literkę "l"- kto pamięta?

Pamiętacie taki mój kwiatowy cykl na poszczególne literki alfabetu?
Zaczęło się 13 sierpnia 2019 roku od astrów i aksamitek,
a skończyło 24 listopada tegoż samego roku na żonkilach, żylistkach i żarnowcach.
To było pięć lat temu, jeszcze przed pandemią, która zmieniła świat...
Pokazałam wtedy wszystkie kwiaty z mojego ogródka w alfabetycznej kolejności.
A dziś, jako, że lipiec i jako że lilie będzie pełno lipcowych królewien.

 Kocham lilie i już...
Za ich niezrównany zapach, finezyjne kształty, wielką różnorodność, za ich barwy i delikatną budowę, za stołowanie niezliczonej ilości owadów i za ciągłe wspinanie się ku niebu...
Teraz nastąpi prezentacja moich piękności, którym poświęcam czas, zainteresowanie i moją kwiatową miłość...

Cóż tu pisać wobec niezmierzonego piękna tych kwiatów?
Zatem zaprezentuję jedną z moich ostatnich chatek, bez lilii, ale z polem makowym.
To dla Was Drodzy i Wierni Czytelnicy.
Najserdeczniej pozdrawiam.