sobota, 28 grudnia 2019

Stary obraz z rodzinnego domu.

Uważni Czytelnicy zapamiętali ten obraz z wcześniejszych postów, ale on bardzo pasuje do święta Świętej Rodziny obchodzonego w niedzielę przypadającą po Bożym Narodzeniu.
To wspomnienie obchodzone jest od XVIII w, a do liturgii wprowadził je papież Leon XIII, który jest autorem pięknych hymnów kościelnych przeznaczonych na ten dzień.
Jest to dzień szczególnych modlitw w intencji rodzin, a  nikt nie wątpi jak ważne są zdrowie, miłość, zgoda, dobro w rodzinie.
O te dary trzeba nam się nieustannie troszczyć.
Kolejną rodzinną pamiątką jest duży, stary oleodruk za szkłem przedstawiający miłość i szczęście św. Rodziny.
Jest niewiele młodszy ode mnie. Dokładnie pamiętam jesienny, ciepły dzień, w którym został zakupiony u " sakralnego domokrążcy ". Był początek września 1968 roku. Mój starszy Brat przyjechał po mnie do szkoły rowerem. Siedziałam na " bagażniku"czerwonej " damki", a brat pędził z zawrotną prędkością po polnych ścieżkach, wąskich, wtedy suchych, poprzecinanych wyschniętymi wówczas rowami.
Mnie przepełniało szczęście z powodu pierwszej piątki otrzymanej za rysunek Asa, ze starannym podpisem, jako, że od dawna umiałam pisać.
Moja radość spotęgowała się po powrocie do domu, obraz mnie zachwycił, cieszyłam się ogromnie z jego zakupu.
Przez kolejne wieczory, przed zaśnięciem, wyobrażałam sobie, że ten obraz przedstawia maleńką mnie z Mamą i Tatą, których bardzo kochałam. Szkoda mi było, że nie ma tam miejsca dla Brata, ale tłumaczyłam to sobie faktem, że jest starszy ode mnie 8 lat, ciągle wyrywa się z kolegami na piłkę i inne rozrywki i na pewno nie jest mu żal, że nie znalazł miejsca na tym obrazie.
Obrazy, które wisiały w naszym domu i które spotykałam w domach sąsiedzkich były moim pierwszym kontaktem ze sztuką, w moim pojęciu były piękne, cenne i mogłam godzinami na nie spoglądać. I to już we mnie pozostało. W każdym obrazie widzę cząstkę jego twórcy i według mnie nie ma brzydkich obrazów jeśli zostały namalowane z sercem.
W tamtym czasie nie znałam Krakowa, ale z radością witałam rodzinę, która często nas odwiedzała.
Wówczas próbowałam sobie wyobrazić jak wygląda to piękne miasto.
Teraz wpisuje się w  klimat świątecznych dni, rozjaśnione nocą licznymi światełkami i przyciągające niezliczone rzesze turystów.
I ja tam byłam, nie miód i wino, ale piękno, piłam.
Oprócz Krakowa mam jeszcze dwa zaczarowane świątecznym blaskiem miejsca, galicyjskie miasteczko Żabno, o którym kiedyś pisałam, a które z moją Wnuczką Natalią przez ostatni rok wzdłuż i wszerz przemierzyłam...
oraz skrzyżowanie dróg w mojej maleńkiej wiosce, przy którym od 1956 roku trwa mój wioskowy Chrystus znający na wskroś wszystkie zakamarki mojego serca...
A teraz czas na serdeczne podziękowania  za życzenia nadesłane  na pięknych karteczkach:
Alusi alicjasmoczynska.pl
Lence http://zaciszelenki.blogspot.com/
Ewuni https://artesania-rekodzielo.blogspot.com/
Eluni  http://rekodzieloeluni.blogspot.com/
I tym pogodnym akcentem żegnam Was do następnego " pamiątkowego" posta.

wtorek, 24 grudnia 2019

Wigilijne opowieści babci.

Babcie są ( między innymi) po to, aby opowiadać:-)
Zwłaszcza zimą...
Kalendarzowa zima nadeszła, więc opowiadajmy:
W starym, drewnianym domu, którego część zachowała się do dzisiejszych czasów była deska do krojenia. Kiedy się wysłużyła i zastąpiła ją jakaś nowsza, ktoś wyrzucił tę starą. Dziwnym trafem ocalała, a kiedy Mąż pokazał mi kilka zachowanych " skarbów" rozpoznałam w niej tę, która pamiętała dawne, dobre czasy.
By ją uchronić, namalowałam na niej Maryję tulącą Dzieciątko na tle wioski z wpisanym w jej pejzaż kościółkiem.
I tak deska trwa niezmiennie w nowej już roli.





Dziś w dzień wigilii zamieszczam zdjęcia kilku ozdób choinkowych, które ocalały od zagłady, a teraz są przeze mnie wyjątkowo chronione, bo to bombki ( u nas bańki) które były "prawdziwe" i łatwo się tłukły.
Kiedy Mama przygotowywała wieczerzę, ja biegłam do babci Józi, która wystrojona w najlepszą spódnicę nakrytą najlepszą zapaską, oraz w kolorową odświętną bluzkę, oczekiwała na pierwszą gwiazdkę.
Wystarczyło ją poprosić i natychmiast snuła opowieść o tych dawnych wigiliach.
Ludzie tamtych czasów przywiązywali wielką wagę do wierzeń związanych z tym niezwykłym czasem.
Wtedy poszczono aż do zmroku, wytrwali zadowolili się pustym żołądkiem, a mniej wytrwali pożywiali się chlebem i wodą.
Wyczekiwano by pierwszą osobą, która odwiedzi dom w tym dniu był mężczyzna, bo to wróżyło szczęście. Jeśli była to kobieta, należało się martwić.
Jaka wigilia, taki cały rok- mawiano.
Czynności, które wykonywało się w wigilię, miały się powtarzać przez cały rok i dlatego ja każdego roku publikuję posta w wigilię, przepowiednia się sprawdza i w niespełna 7 lat opublikowałam 695 dość długich postów:-)
W wigilię gospodarz wieszał u sufitu podłaźniczkę czyli czubek sosny ( inne drzewa iglaste w naszym rejonie nie rosły), która była ozdobiona papierowymi cudeńkami wykonanymi z bibuły, wydmuszek jaj, jabłek i orzechów.
Po powrocie z kościoła z ostatnich rorat, gospodarz ustawiał w każdym kącie izby snop zboża: pszenicę, żyto,owies i jęczmień, mówiąc: Słoma do chałupy, a bieda z chałupy. Z czasem cztery snopy zastąpił jeden snop.
Na stole, pod obrus kładło się siano na pamiątkę narodzin Dzieciątka w betlejemskiej szopie na sianie.
Wierzono, że jeśli słomą z tego snopka zawiąże się drzewa owocowe, wydadzą w nadchodzącym roku liczne i dorodne owoce.
Po wieczerzy gospodarz brał do ręki siekierę, podchodził do leniwego drzewa i straszył, że je zetnie, jeśli nie zacznie rodzić.
Młode dziewczęta odliczały wieczorem kołki w płocie bacząc by ten wybrany był w miarę ładny, bo miał on symbolizować przyszłego narzeczonego.
Nadsłuchiwały też z której strony dochodzi ujadanie psów, bo z tamtej strony przyjdzie być może kandydat na męża. W mojej wiosce nie podawało się 12 potraw, obowiązywały takie, które były darem lasu i gospodarstwa: kapusta z grochem i grzybami podana z ziemniakami, pierogi z białą kapustą, groch ugotowany na sypko okraszony zrumienionym masłem, kasza jęczmienna ugotowana na wędzonych śliwkach i kompot z jabłkowego suszu.
Drożdżowe ciasta z serem i kruszonką czekały na Boże Narodzenie.
Do wieczerzy zasiadała cała rodzina zajadając z jednej miski. Jeśli opłatek, na którym postawiono gorącą miskę przykleił się do niej, była to zapowiedź szczęścia i dobrobytu.
Skromną izbę oświetlała świeca, a później lampa naftowa. Klepiska ( posadzka wykonana z utwardzonej, wyschniętej gliny) nie zamiatano aż do drugiego dnia świąt czyli do św. Szczepana. Wtedy wczesnym rankiem zapalano ognisko i tam spalano świąteczne śmieci czyli parę ździebeł słomy, bo przecież nie było żadnych opakowań, a potrawy były zjadane do ostatniego okruszka.
Babci nie ma już 25 lat, ale owszem, jest w sercu, we wspomnieniach i na fotografiach, które pieczołowicie wklejam do rodzinnego albumu i opisuję dla potomnych.
A choinka trafiła do Polski na przełomie XVIII i XIX wieku, najpierw do miast, potem do dworów, a dużo później do biednych, chłopskich chat. Tradycja światła na choince pochodzi z XVII w, początkowo były to świeczki , które zostały zastąpione lampkami elektrycznymi wynalezionymi przez Edwarda Johansona, asystenta Thomasa Edisona, w 1882 roku.
Moja choinka w tym roku zdobna w anioły i szydełkowe bombki jest źródłem mojej radości.
Z jej blaskiem posyłam Wam życzenia błogosławionych świąt Bożego Narodzenia wraz ze słowami jednego z wierszy:
  niech się Wam spełnią Bożonarodzeniowe marzenia

Na suchym sianku Dzieciątko leży
i nowin czeka spragnione
jeśli twe serce tak mocno uwierzy
otrzyma kiedyś wspaniałą nagrodę.


W Wigilię starym, polskim zwyczajem
rzeczy niezwykłe się dzieją,
kruszą się serca, myśli wzlatują
i troski największe błękitnieją.


Może śnieg spadnie, zaskrzypi pod progiem
a może z choinki okruszek dobroci,
może ktoś gwiazdkę przyniesie na ręku
by serc zakamarki ozłocić.


Może zobaczysz uśmiechów tak wiele
i gwiazd betlejemskich choć kilka,
ktoś w serce zapuka i powie już śmielej,
że z nieba dziś przyszła przesyłka.


A Jezus wciąż czeka i patrzy ciekawie
w co ludzie choinki przystroją
i tym co kochają błogosławi łaskawie
by kolędę przyjąć moją i twoją.


Pomyślę teraz cichutko śpiewając
o wszystkich Dzieciątka marzeniach
co na ziemię zsyła z nieba zstępując
by nam serca na nowo poprzemieniać.


sobota, 21 grudnia 2019

O kobietach z moich okolic i Aniołach opowieści ciąg dalszy.



Anioł zapala świece
na gałęziach dzieciństwa, przywołuje dobre wspomnienia i ludzi, których już obok nie ma...pojawia się każdego roku w naszych domach, ogrodach, lasach, wszędzie tam, gdzie człowiek tęskni za kolejnym Bożym Narodzeniem.














Ten Anioł namalowany w adwentowym czasie jest wyrazem mojej wdzięczności dla Osób, które niosą dobro w różnorodny sposób...












Jako, że cykl pamiątek na blogu trwa, w czasie przedświątecznych przygotowań w roli ważnej wystąpił tasak.
W babcinej izbie, w starym, drewnianym domu, za wielkim chlebowym piecem był wydzielony fragment ściany drewnianej, pobielonej wapnem barwionym ultramaryną zakupioną na pobliskim jarmarku. Owa przestrzeń obleczona w ceratę, która miała chronić ścianę przed zachlapaniem wodą, wyposażona była w zawieszki wykonane z dużych gwoździ. Na każdej takiej zawieszce znalazły swoje miejsce kuchenne naczynia: garnki, warzechy, tasaki, sita, duże noże, chochle, druszlaki ( w mojej okolicy nie było durszlaków), dla których zabrakło miejsca w kredensie wypełnionym innymi kuchennymi "precjozami".
W centralnym miejscu wisiał tasak, przed którym ostrzegała Babcia i który długo budził we mnie grozę jako narzędzie w żadnym wypadku nie przeznaczone do dziecięcych zabaw!
Mogłam się tylko przyglądać jak Babcia siekała kapustę gotowaną z główki przyniesionej z warzywnego zagona.
Bo w naszym domu od zarania dziejów robiło się pierogi z białej kapusty, której smak podkreślała podsmażona cebulka, sól, pieprz i długotrwałe smażenie aż do uzyskania złotobrązowego koloru.
Po ugotowaniu, smak podbijały świeże skwarki ze słoniny i żadnych innych " wzmacniaczy smaku" nie używano.
Z wiekiem, Babcia zaprzestała sztuki gotowania i tasak przejęła moja Mama, a potem, ja.
Taka kolej rzeczy! Pierogowy debiut miałam w 8 klasie szkoły podstawowej. Moja Mama często pracowała w niedzielę. Była kierowniczką i zarazem ekspedientką w WDT ( wiejski dom towarowy) w miejscowości, w której ja znacznie później przewodziłam miejscowemu gimnazjum.
Wszelkie przeceny ( obniżki cen) i remanenty ( inwentaryzacje) działy się w niedzielę, więc postanowiłam  wówczas uraczyć rodzinę pierogami. Były dobre, ale trochę się rozpadły podczas przelewania zimną wodą na " druszlaku". Od tej pory gotuję te tradycyjne pierogi nie tylko na wigilię. Ich smak jest smakiem dzieciństwa i nie ma lepszych na świecie( tak twierdzi mój starszy Brat).

Czas przedświąteczny zaznaczyłam kilkoma namalowanymi aniołami i choinką, która została przystrojona w anioły.
Moją anielską pasję wywołała kiedyś kobieta o anielskim sercu- Roma. Była ona matką jednej z moich nauczycielek i wiekowo mogła być moją matką. Zresztą jej córka twierdzi, że miałyśmy wiele wspólnego, to prawda. Roma, bo tak się do niej, na jej prośbę zwracałam podarowała mi kiedyś anioła ( obok na zdjęciu) i od niego wszystko się zaczęło.
Kiedyś Romcia mnie odwiedziła i stwierdziła, że anioły dodają naszemu domowi wyjątkowego klimatu. Tak powiedziała, wszak sama była aniołem, który dla rodziny i przyjaciół zapominał o sobie...
Na kilka dni przed wigilią wspominam jej opowieści o dawnych czasach i wojennej ucieczce z Kresów, o bardzo wczesnej śmierci pięknej matki i o...kiszeniu buraczków na wigilijny barszczyk. Miałyśmy to wszystko z Martą, jej córką, zanotować, ale był styczeń i do wigilii było daleko.
Tymczasem Roma odeszła szybko nie sprawiając nikomu kłopotu, jakby chciała zaznaczyć, że całe życie była kobietą wielkiej klasy...I choć nie była moją krewną, to zapisała się w moim sercu najpiękniej, zresztą nie tylko w moim...To nasze ostatnie zdjęcie, pachnące opowieściami o wigilijnych potrawach Kresowian.
Wiem, że jestem sentymentalna i pieczołowicie gromadzę zdjęcia i pamiątki, dlatego też ogromnie sobie cenię wszystkie podarunki służące mojej pasji ocalania od zapomnienia.
Na tym polu ogromne zasługi ma Jadzia kolejna wspaniała kobieta, która tworzy sercem i daruje z sercem
http://jadwiga-sercemtworzone.blogspot.com/
Oto świąteczny prezent, a w nim cudowne albumy, które będą mieścić zdjęcia moich ukochanych Wnucząt.
Każde z nich, a więc: Konradek, Natalia, Kubuś i Tomuś, ma prowadzone własne albumy.
To będzie kiedyś dar dla nich od sentymentalnej babci:-)
Zdjęć przybywa i kolejne albumy są potrzebne, dlatego przeogromnie za liczne prezenty Jadzi dziękuję.
Piękne kartki ze świątecznymi życzeniami nadeszły od:
Magdaleny http://nitkiariadny.blogspot.com/
Teresy https://szarasowa.blogspot.com
Edyty http://eda-z-szafirowego.blogspot.com/
Krystyny http://kuchniaukrysi.blogspot.com
Klaudii http://domprzywiosennej5.blogspot.com/
Małgorzaty papierowy-jarmark.blogspot.com/
Ewy http://ogrod-cardmaking-pasje.blogspot.com/
Elżbiety http://elizaart-handmade.blogspot.com/
Bardzo dziękuję za te karteczki i wszelkie życzenia, ( Lenko, Twoja karteczka czeka na rozpakowanie, zgodnie z wolą), każda forma pamięci jest miła. W sposób szczególny dziękuję tym, którzy na moją prośbę odpowiedzieli włączeniem się w Robótkę 2019, niebawem ukaże się tam filmik, który będzie podsumowaniem radości Niegowian.
A ja zapraszam na wigilijnego posta z tradycjami ( wszak to już tradycja na moim blogu), bo co się w wigilię robi, przez cały rok się powtarza:-)

niedziela, 15 grudnia 2019

Przedświąteczny czas sprzyja Aniołom.



Niektórzy ludzie budzą do życia swoje anielskie kolekcje w okresie przedświątecznym.
Moje, w ilości ogromnej, królują w moim domu o każdej porze roku i tak się z nimi zżyłam, że nie wyobrażam sobie by było inaczej.
Namalowałam ich wiele, większość z nich otrzymała przeznaczenie daru dla kogoś, komu chciałam wyrazić moje pozytywne uczucia i odczucia.
Bardzo niedawno zauroczona makramą poprosiłam Agnieszkę prowadzącą fantastycznego bloga ze świetnymi tekstami, wyjątkowymi fotografiami, wypełnionego rodzinnym ciepłem, http://odnowionaja.blogspot.com/
o wykonanie choinki makramowej.
Aga spełniła prośbę natychmiast, a ja postanowiłam namalować dla niej Anioła z blaskiem w sercu, otoczonego skrzydlastym sercem by otoczył opieką wspaniałą Rodzinę i Przyjaciół Agi. Jestem pewna, że od razu poczuł się w tym domu dobrze, a od Agnieszki wiem, że ten prawdziwy, który kryje się za malarskim wizerunkiem już wykonał dobrą robotę.

Ja natomiast wystroiłam okno pokoju gościnnego w ten piękny komplecik otrzymany od Agi: choinkę i zawieszkę, które dodały mu wyjątkowego klimatu.
Czekolada jeszcze jest schowana na tzw. czarną godzinę, a karteczka powędrowała zgodnie z moim zwyczajem na wystawę w korytarzowym oknie.
Ogromnie Ci Agnieszko dziękuję za dar Twojego serca i Twoich rąk, a Was zachęcam do odwiedzenia bloga Agi, zapewniam, że tam pozostaniecie.
Jako, że cykl pamiątkowy został rozpoczęty, dziś będzie mowa o tybetkach mojej Mamy.
Kobiety z mojej rodziny, sąsiadki i inne spotykane w kościele mężatki, zawsze nosiły w chłodniejsze dni na głowach tybetki.
Potoczna nazwa chustek pochodzi od tkaniny tybetowej, którą sporządzano z wełny czesankowej owiec lub kóz tybetańskich
Były one wiązane pod brodą, a kolor chustki ściśle związany był z okresem liturgicznym.
O tybetkach pisałam już kiedyś posta na okoliczność uszycia po śmierci mojej Mamy, z jej chust, letniej sukienki dla mnie.
Tego lata, gdy ją zakładałam, wiele kobiet pytało mnie o jej rodowód twierdząc, że niczego podobnego nigdzie nie spotkały.
A ja połączyłam białą, kremową i czarną chustę o tym samym wzorze, by w ten sposób upamiętnić moją Mamę, która w tybetkach paradowała w zimne dni.
Czas Adwentu, przed laty postrzegany był jako czas postu, zupełnie inaczej niż dzisiejszy Adwent rozumiany jako czas radosnego oczekiwania na przyjście Zbawiciela.
Wówczas to był czas powagi, pokuty, prostowania życiowych ścieżek.
W tym czasie kobiety zakładały na głowę tybetki w kolorze ciemnym: bordowe, ciemnozielone, granatowe, fioletowe, a najczęściej czarne.
Wiele z nich miało tureckie wzory i " pasiaste kraje", a wiele przedstawiało motyw kwiatowy. Moja Mama nie lubiła czarnego koloru, ale po śmierci Taty, koleżanki przysłały jej z Ameryki te czarne, stosowne na czas żałoby. Takie zakładały kobiety również na uroczystości pogrzebowe.
Dziś w kościele, odnajduję tylko kilka takich nakryć u starszych pań trzymających się tradycji.
Jakiś czas temu, tybetki wróciły jednak do łask.
Na czas zwykłych niedziel zakładało się chusty w kolorze czerwonym, żółtym, kremowym, zaś duże święta wymagały koloru białego.
W Boże Narodzenie, białe tybetki wypełniały kościół.
Mama lubiła najbardziej czerwone, jak określała " twarzowe".
Każda gospodyni  miała stosik takich chust i były one przedmiotem dumy i zwracania uwagi na te najładniejsze.
Trzymam je wszystkie w szafie, a czasami zawiązuję pod szyją jak apaszkę chcąc zachować ciągłość rodzinnej tradycji. Bardzo jestem ciekawa ile białych tybetek pojawi się na Pasterce?
Czasami udaje mi się oderwać od moich licznych zajęć ( nieprawdą jest, że na emeryturze ma się czas!) i zadumać się nad pięknem świata...
Do następnego posta się z Wami żegnam, dziękując jednocześnie za Waszą obecność i komentarze.

środa, 11 grudnia 2019

Każda szanująca się gospodyni miała własne wędliny!

Zanim o pamiątkach i wędlinach będzie mowa, jestem zobowiązana podać wyniki kwiatowego zapytania w związku z zakończeniem  mojego alfabetu kwiatów.
Przyznam, że wiele Waszych porównań do kwiatów bardzo mnie wzruszyło i za wszystkie dziękuję. Te komentarze pod kwiatowymi postami były podziękowaniem złożonym kwiatom za kilka lat ich starań.
Mój ogród w ostatnich latach bardzo zmizerniał. Kwiaty muszą zaczekać.
Najpierw odsunęła je na bok konieczność ośmioletniej, stałej opieki nad ciężko chorą Mamą.
Zaraz po Jej śmierci zaczęły się pojawiać na świecie moje kolejne ukochane Wnuki, którym poświęcam jak najwięcej czasu.
A że jest ich czwóreczka, a wszyscy są w bardzo młodym wieku, to czasu na kwiaty zostaje maleńko. Mam świadomość, że kwiaty poczekają, a dzieci dorastają tak szybko i żaden dzień nie powróci.
Korzystam zatem z moich  zbiorów fotograficznych, a dorywczo wpadam do ogródka i nadal coś mi tam zakwita:-)
Wróćmy jednak do konkursu:
Bywają takie słowa, które potrafią uruchomić lawinę wspomnień, wzruszeń, piękna zachowanego na wieki w sercu.
Tym razem taką lawinę wspomnień poruszyła Oleńka https://wewanderers.blogspot.com/
która w komentarzu napisała:
" A co do kwiatka, z którym ja bym się utożsamiała....Myślę, że to niezapominajka. Nie pamiętam, czy pisałaś o niej, ale dla mnie to ważny kwiatek, bo kojarzący mi się z ciepłymi, radosnymi chwilami, gdy jeszcze żyła moja Mama. Nie zapominam o Niej, wciąż jest ze mną chociaż Jej nie ma. Kwitnie w moim sercu na niebiesko, bo to był jej ukochany kolor. Barwa niezapominajek i fiołków. Jak ulubiony prochowiec Mamy, jak jej fartuszek kuchenny, który mam do teraz...Jak pogodne spojrzenie w odległą przeszłość, gdy zawędrowałyśmy z Mamą w głąb leśnego uroczyska i dostrzegłyśmy tam tak cudne niezapominajki, jakich nigdy wcześniej nie widziałyśmy. Błękitna polana jak ze snu. Jak kawałek nieba w środku lasu. Udało nam się wówczas wykopać maleńką kępkę tych kwiatków i posadzić w naszym ogrodzie. Kwitną do dzisiaj tworząc niebieski kobierzec, choć od tamtej pory ponad trzydzieści lat minęło...Ilekroć tutaj, na Pogórzu wędruję lasami i dojrzę niezapominajki od razu uśmiecham się na wspomnienie tamtego spaceru z Mamą a w oczach szklą mi się łzy. I cieszę się, że i w moim ogrodzie niezapominajki kwitną co roku przy płocie. Takie ufne, skromne i nieśmiałe, ale wierne i pełne delikatności. Moje niezapominajki....
Wyobraziłam sobie w jednej chwili całą tę scenę i to uroczysko, które swym pięknem zapadło w serce Oleńki i trwa do dziś, i trwać będzie już zawsze.
Dlatego postanowiłam namalować Oleńce "niezapominajkowego" Anioła na krążku brzozy, bo to moje ulubione drzewo, z którym wiąże się wiele wspomnień mojego życia.
Każdy z nas ma takie miejsca, które rzuciły kiedyś na niego urok.
Ja przeżyłam takie olśnienie wędrując poprzez stary, jabłoniowy, kwitnący sad, do maleńkiej cerkiewki skąpanej w promieniach słońca.
Ten widok i to poruszenie serca, którego wówczas doznałam, nie często się zdarza, ale jeśli już się zdarzy, nie sposób go zapomnieć. Jeśli chcecie zobaczyć to cudo, zapraszam na posta sprzed kilku lat:

https://5porroku.blogspot.com/2014/05/u-nas-dosc-gowe-podniesc-ilez-to-widokow.html
A może ktoś z Was, w komentarzu pod tym postem zechce napisać o swoim uroczysku...będę bardzo wdzięczna.
Tymczasem czas na pamiątki i wspomnienia.
Ten opuszczony dawno temu dom, kiedyś tętnił życiem, był piękny i zadbany.
Dziadkowie mojego Męża "pobudowali" go zaraz po powrocie z Ameryki w latach międzywojennych.
W tym domu pierwsze lata swojego życia spędził mój Mąż, jako, że w tamtych czasach wszędzie istniały rodziny wielopokoleniowe, a system wychowawczy był zupełnie inny niż współczesny.
W takim domu, otoczonym " guldynem" była sporych rozmiarów kuchnia, a w niej ważne miejsce zajmował ten właśnie przedmiot czyli solidny młynek do mielenia pieprzu.
W każdym gospodarstwie hodowano świnie, nikt ich nie badał, gospodarz sam wiedział, czy są zdrowe, nikt ich nie ewidencjonował i nie musiały spełniać " europejskich norm".
Nawet jaskółkom dymówkom wolno było budować w stajniach gniazda i zgodnie bytować z innymi zwierzętami.
Dwukrotnie w ciągu roku, przed świętami Bożego Narodzenia i przed Wielkanocą, urządzano w domu świniobicie.
Starannie przygotowywano wyroby, nic się nie mogło zmarnować, zabezpieczano je przed zepsuciem, wykorzystując różne znane metody, bo przecież nie było wówczas lodówek i zamrażarek. Zatem pieprz był nieodzowną przyprawą.
Ten młynek w czasach swojej świetności zmielił wiele ziaren pieprzu, pachnącego, mocnego w swej sile. Potem powędrował do nowego domu wybudowanego przez moich Teściów, którzy dawno już nie żyją, a od wielu, wielu lat jest pamiątkowym eksponatem bo ponad stuletni wiek daje mu takie uprawnienia.
Długi żywot i wiele pracy odcisnęły na nim swoje piętno, dlatego odpoczywa sobie spokojnie.
Wspomnienia przychodzą o różnych porach, ale zachody słońca sprzyjają im w sposób szczególny, zwłaszcza te jesienne.
Zapraszam więc na kolejne " wspominki", na ile czas przedświąteczny pozwoli.