sobota, 31 października 2020

Niech liść moje słowa uniesie...

Moja Babcia nazywała je kocim wrzaskiem, zrywała gałązeczki, do worka wkładała grabki i łopatkę i szła pieszo na cmentarz porządkować ziemne groby Bliskich. Wyczyszczony z traw nagrobek, wysypywała piaskiem, a po obrzeżach wbijała gałązeczki owego kwiecia, zaś na środku czyniła z nich krzyżyk. Potem zapalała malutkie świeczki, okrągłe, metalowe pudełeczka, które rzecz jasna, szybko się spalały. To były jedyne ozdoby nagrobne, ale Babcia zanosiła całe naręcza modlitw za dusze bliskich Zmarłych dając nam lekcję na przyszłe lata.
Patrzyłam z podziwem na efekty pracy Babci, którą niezmiernie kochałam i ten obraz oraz przywiązanie do parafialnego cmentarza pozostały we mnie na zawsze.
Moja Babcia i nie tylko Ona, zapewne łamie głowę na tamtym świecie nad absurdami ludzi z tego świata...Nie mam ochoty na kolejne wysuwanie " dowodów za i przeciw", bo nie temu służy mój blog, a innych miejsc poruszających złożoną tematykę jest w sieci mnóstwo, więc opowiem dziś o innych sprawach.

Podczas moich spacerów z domowymi Wnukami, nasz trakt ( droga publiczna) wiedzie przez piękny lasek liściasty, który niegdyś był własnością Józka, tego " od sadu". Las mieni się w październiku wszystkimi kolorami jesiennej palety, więc tak samo jak wiodłam tam Konradka, tak wiodę teraz Kubusia by zaszczepić w nich umiłowanie piękna najprostszego. Każdej jesieni spotykałam tam p. Gienka podczas grzybobrania. Gieniu był miłośnikiem i znawcą grzybów i często odwiedzał " Józków las", za zgodą nowej właścicielki, która nie życzy sobie obcej stopy na terenie jej leśnej posiadłości. W woreczku zawsze pyszniły się grzyby, a ja ucinałam sobie chwilę rozmowy z P. Gieniem, wszak pochodził z wioski, w której uczyłam przez 15 lat czując się tam jak w jednej, wielkiej rodzinie. Niedawno, znajoma powiedziała mi, że Gieniu zmarł nagle na początku pandemii, wcale nie z jej powodu, ale przez całe zawirowanie, jego pogrzeb przeszedł niepostrzeżenie. Pomna zakazu wstępu do prywatnego lasu, zauważyłam ten oto okaz podgrzybka tuż przy drodze. Posłużył mi jako lekcja poglądowa dla Kubusia, jako odrobinka smaku dla jednego z domowników, a nade wszystko, jako pretekst do modlitwy za Gienia i napisania o nim wspomnienia. Był jednym z tych ludzi, którzy mają mądrość ludową, silną wolę i zwyczajną ludzką życzliwość. Zaczekam, aż będzie można wejść na cmentarze, by zapalić światełko, bo modlitwy, na szczęście, nikt mi nie zakaże. A gdyby wprowadzono zakaz wejścia do lasu ( był już taki), mam do dyspozycji przydomowy lasek.

Zdążyłam ( przewidując nieobliczalność niektórych decyzji) przystroić groby Bliskich wcześniej, zapalić światła i przejść w zadumie cały nasz parafialny cmentarz z wdzięczną pamięcią wspominając całe rzesze Znajomych. Nigdy nie mijam obojętnie starych nagrobków i każdego roku zamieszczam na swoim blogu, kolejne z nich...

Smutno mi, że w tych szczególnych dniach nie mogę stanąć przy grobach Bliskich, ale nic nie zmienię swoim smutkiem.
Myślę, że przyroda, jedyna towarzyszka w tych dniach, będzie zanosić nasze tęsknoty do nieba.
A to właśnie " Józków sad" w oddali, w jesiennej szacie, bo i on jest zawsze na trasie naszych spacerów.
Wraz z cicho szeptanymi modlitwami, wspomnieniami, podziękowaniami, nasze słowa ulatują do nieba z liśćmi, które zamiast spadać, kołysane wiatrem, szybują wysoko...

sobota, 24 października 2020

Rwa kulszowa o poranku czyli co można zdziałać siłą woli.

Pewnego poranka, kilka dni temu, obudziłam się z nieziemskim bólem, którego przyczyną wedle mojej wiedzy, była rwa kulszowa.
W tajniki tej dolegliwości zagłębiać się nie będę, ale mogę zaręczyć, że potrafi wprowadzić niemałe zamieszanie wziąwszy pod uwagę, że zakres moich codziennych obowiązków jest bardzo szeroki. Ów poranek był piękny, niebo na wschodzie płonęło ( jest to czas przed godziną 7gdy mój pięcioletni Wnuk wsiada do szkolnego autobusu udając się do przedszkola), a mgła nad Żabnicą przybrała czerwoną barwę w promieniach budzącego się słońca. Łatwo zrozumieć moje pragnienie uwiecznienia tego niecodziennego widoku. Niestety, z balkonu jest to niemożliwe bo sieć elektryczna bardzo psuje widoki. Zatem wybrałam się na wał rzeki zabrawszy ze sobą komórkę i oczywiście rwę! Na ten widok kuśtykającej po rosie ( na szczęście w butach) matki, syn postanowił uwiecznić ten desperacki akt pogoni za ulotnością poranka.

Jak to zrobiłam? Otóż siłą woli i wyjaśniam, co z tą siłą:-) Mój dobry znajomy, będąc przed laty na zarobku w Austrii, był zmuszony podawać wiadra z zaprawą budowlaną na dużą wysokość. Całe życie był chudziną, ale jak mówi, postanowił pokonać własną słabość siłą woli i udało mu się. Ponoć wiadra fruwały jakby były wypełnione puchem:-)
To tyle w temacie silnej woli, ciekawa jestem, co o niej myślicie?
Ja zdjęcia zrobiłam i jakoś się wdrapałam po schodach do domu, a owa rwa tak mnie polubiła, że nadal mnie nie chce opuścić. W obecnej sytuacji gdzie praktyczne leczenie nie istnieje, nie mam wyjścia i muszę się z nią " koleżankować".

Widzicie ten czerwony obłoczek? Warto było biegnąć...znaczy kuśtykać:-)
Nasze przymiotno jeszcze się piękni.
A dmuchawce wbrew ulotności mocno stąpają po ziemi ( pewnie za sprawą silnej woli).
A to już kadry z podwórka, czyli trzmielina oskrzydlona, hortensje, georginia i róża.
Na dużej pilśniowej płycie, która z ramką zachowała się w składzie rzeczy " niepotrzebnych", namalowałam kapliczkę szafkową, których kiedyś było wiele na starych pniach drzew, a niebawem, widok taki będzie rzadkością.
Przypomina mi ona dwukrotne, cudowne ocalenie oraz atmosferę dawnych, jakże innych czasów.
Wszystkim życzę tej " siły woli", która pozwoli nam przetrwać trudne czasy.
I zdrowia życzę...wszystkim, bo przecież każdy ma kogoś, kogo kocha...

środa, 14 października 2020

Białe i różowe róże jesienią.

W tytule posta są róże, a tymczasem ja zaczynam od hortensji w tych kolorach.
Złotej jesieni jeszcze nie ma, są zwiastuny, ale pogoda wpadła w ten zły wariant, który każe nam siedzieć w domu. Bywały lata, gdy połowa października wiodła nas w Bieszczady mieniące się całą paletą barw. Zerkam na zdjęcia tych słonecznych październików z nadzieją, że może jeszcze zobaczę te barwy, że może nikt nie uwięzi mnie w domu na ten czas...zbyt wiele tych może...

Na wszelki wypadek, szukam jesieni na własnym podwórku...
Kolejny raz polecam książki J. Jax, które są potrafią odciągnąć czytelnika od wielu innych prac:-)
Białe róże pojawiły się w życiu Lenki, ubogiej kwiaciarki, która wzbudziła miłość dwóch mężczyzn stojących na przeciwległych krańcach rewolucyjnej barykady. Więcej nie napiszę...
Natomiast ja zostałam obdarowana dwoma bukietami od młodych osób ( obie mogłyby być moimi córkami). W tym bukiecie pojawiły się różowe róże, a drugi bukiet jest jesienną wiązanką.
Oba bukiety pojawiły się nieoczekiwanie i sprawiły mi wiele radości.

Mimo, że dziś 14 października i wracam myślami do 35 lat mojej nauczycielskiej pracy i pasji, tematem najważniejszym jest różaniec.
To właśnie ten jesienny miesiąc przypomina w sposób szczególny o roli różańca w naszym życiu.
W moim życiu towarzyszy mi nieustannie każdego dnia, bo właśnie " jak paciorki różańca przesuwają się chwile, nasze smutki, radości i blaski..."
O sprawach, które są nam bliskie, które kochamy, piszemy i mówimy z radością.
Różaniec widywałam często w rękach mojej Mamy, Teściowej, Babci, w rękach ciotki Staszki, która mawiała, że tylko on trzyma ją przy życiu i w dłoniach wielu innych znanych mi osób.
Od wieków trwa zwyczaj wkładania Zmarłemu do rąk różańca, który towarzyszył mu za życia.
Pamiętam dzień pogrzebu p. Bronka, który zabrał ze sobą bardzo zniszczony, wielokrotnie reperowany różaniec będący dowodem na to, iż nie leżał bezczynnie w szafce.
Pięknie wykonane różańce otrzymałam od naszych blogerek, Małgosi i Janeczki, są one dla mnie bardzo ważnymi podarunkami.
Na jednym z moich obrazów nałożyłam na Ręce Maryi różaniec, wszak to Ona nas uczy prawdziwej modlitwy.

Tym ciepłym, październikowym akcentem, z serca wysłanym, pozdrawiam Was serdecznie.

czwartek, 1 października 2020

"Aniołom Swoim rozkazał o Tobie..."

Każdy z nas zapewne pamięta obrazek Anioła Stróża przeprowadzającego bezpiecznie przez kładkę dwójkę uroczych dzieci.
To najpopularniejsze ujęcie anielskiego opiekuna wraz z tekstem krótkiej modlitwy zwykle jest początkiem religijnego wychowania w rodzinach. Cieszymy się, gdy dziecko potrafi powiedzieć modlitwę do swojego Anioła Stróża.
Z biegiem lat, zapominamy, że Anioł Stróż jest nam zadany na całe życie, po to, by nas chronić w sytuacjach znacznie trudniejszych niż przejście nad potokiem. Wąska kładka z dziecięcego obrazka symbolizuje życiowe trudności, których nie brak każdemu z nas.
O uratowaniu naszego życia, tuż po odmówieniu Litanii do Świętych Aniołów, pisałam kilka lat temu na blogu, a owa historia związana miejscem zdarzenia z wypadkiem naszym, a wcześniej przed ponad pięćdziesięciu laty, mojej brzemiennej Mamy, wydaje się nieprawdopodobna, a jednak...
Dlatego, każdego roku, przypominam o święcie Aniołów Stróżów , które przypada na dzień 2 października.
To czas rozkwitającej jesieni, przybierającej wspaniałe kolory, a jednocześnie czas, który każe nam zwolnić nieco tempa i pozwolić się "zapatrzeć" w niematerialną stronę świata.
W mojej malarskiej kolekcji aniołów znalazł się kolejny, nazwany aniołem szczęścia, bo powędruje do Osoby, która zechciała pomóc choremu Szymkowi, zasilając zbiórkę pieniędzy na jego leczenie.
Smutnym jest fakt, że covid opanował umysły społeczeństwa w takim stopniu, że zapomina się o innych, bardzo poważnych chorobach, a ciężko chorzy muszą prosić zwyczajnych ludzi o " wdowi grosz". Nie będę się rozwodzić nad hipokryzją ludzi, którzy ustanawiają pewne prawa, bo to temat rzeka, a mnie nie zależy na wywołaniu burzy, więc pozwólmy każdemu mieć własne zdanie.
Niech ten słonecznikowy anioł przyniesie szczęście Osobie, która zechciała pomóc...                                                                                         

Na tym poletku nigdy nie było dziewanny, a teraz pojawiła się w pełnej krasie i stanowi o jego niezwykłości, choć przysłowie mówi, że " gdzie uboga panna, tam kwitnie dziewanna".
Wyjaśniam, że mowa tu o piaszczystych, nieurodzajnych ziemiach, które w dawnych latach nie przynosiły plonów, tym samym osłabiając szansę dziewcząt z ubogich gospodarstw na "dobre zamążpójście". Bowiem głównym czynnikiem swatania małżeństw był status majątkowy rodzin młodych.
Teraz dziewanna może się spokojnie rozrastać, bo młodzi chłopcy przysłowia nie znają :-)))
Kolejnym okruchem piękna są pajęczyny błyszczące o poranku w słonecznym blasku.
Niby delikatne, ale mocno trzymają się innych krzewinek. Na tym również polega ich chęć przetrwania.
Pajęczyną świtem rozbudzoną
oplatam moje myśli strwożone
kruche jak ona sama
zawieszona pod jesiennym niebem
co z tysiąca maleńkich nitek
splata jesienny wianek
muskając czule wspomnienie lata
stąpam delikatnie i cicho
bo obie pragniemy spokoju
choć jesień się z wiatrem kołysze
rozmawiamy o słońcu
z nadzieją na dotyk ciepła
co ogrzeje zatroskane serca...

Z jesiennym pozdrowieniem wędruję Waszymi blogami by spotkać się z dobrymi okruchami życia.