sobota, 29 lipca 2017

Opowiastki ze wsi wzięte.

Żniwa dobiegają końca.
Na ścierniskach zaczyna pomieszkiwać melancholia...
Tak mija lato, choć przed nami jeszcze sierpień, ale zebrane z pól zboża maja swoistą wymowę.
Nie mam żniw, mam wakacje, a nie mam nic wolnego czasu.
Tak bywa, ale cieszę się każdym dniem i wykradam piękne chwile, zapisuję na dysku serca i dziękuję nieustannie za każdy dzień, bo nic tu na ziemi nie trwa wiecznie- lato też.
W ubiegłą niedzielę byliśmy świadkami " jaskółczych chrzcin".
Tak mi się skojarzyło zachowanie tych wesołych ptaszków, które właśnie niedzielnego ranka wyprowadzały swoje młode poza miejsce zamieszkania.
Rodzice czwórki maluchów, zaprosili na tę chwilę mnóstwo " ciotek i wujków" ze wsi.
Całe jaskółcze stado krążyło nieustannie wokół drzwi do budynku gospodarczego z głośnym szczebiotem. Domyśliliśmy się, że obecność tylu jaskółek ( nigdy przedtem ani potem obce jaskółki nie przyleciały w to miejsce) ma na celu:
odstraszyć ewentualnych drapieżników i zachęcić dzieciaki do pierwszych lotów.
Ruch był niesamowity, nie robiłam zdjęć, bo nie chciałam przeszkadzać w tym wspaniałym rytualnym wręcz, tańcu.
Najpierw wyfrunęły dwie młode jaskółeczki, potem trzecia, a na czwartą, najsłabszą długo trzeba było czekać, ale ptaki były niestrudzone i cierpliwe.
Po kilku dniach próbnych lotów nasze maleństwa zasiadały już z innymi starszakami na drutach elektrycznych.
A na noc przylatują zgodnie do naszego budynku, rodzice śpią oddzielnie- na dużych gwoździach wbitych w stragarz, a dzieci na drążku, w czwóreczkę, skrzydło w skrzydło przytulone do siebie cieszą się swoją obecnością.
Wieczorem zamykam drzwi, by żaden drapieżnik nie miał dostępu, a wczesnym rankiem otwieram, one zaś nie bacząc na mnie wyfruwają z wielką radością.
Takie to opowieści snuję podczas lipcowych dni, a w nielicznych wolnych chwilach maluję wiejską rzeczywistość.
Przyroda też maluje- samo piękno...
 Lubię podpatrywać jej rytm i z Wami się nim dzielę.
 Pięknych, szczęśliwych letnich dni Wam życzę i dziękuję, że chcecie tu zaglądać:-)

sobota, 22 lipca 2017

Lipiec zbożem się złoci, liliami pachnie i w serce zapada...

Letnie dni płyną zawsze zbyt szybko...
Czy znacie dotyk dojrzałych kłosów zboża pęczniejącego chlebem?
Zanurzyć dłonie w zbożu, zapatrzeć się w łany złota, posłuchać świerszczy, poczuć muśnięcie słońca na odkrytych ramionach, popłynąć razem z białymi obłokami w świat marzeń...
Takie chwile są konieczne, są po to, by rozjaśnić serce, dodać mu blasku, nawet wtedy, gdy życie niesie zbyt szare dary.
 Mam nadzieję, że Was zachęcę do wyjścia w pole, do wzięcia w dłonie kłosów rozgrzanych słońcem, do zatrzymania się przez moment w złocistym morzu ziarna.
 A jeśli ktoś nie ma takiej możliwości, niech powędruje ze mną przez dzisiejszy post.
Lato...czas darów, za które nieustannie dziękuję, które pakuję do spichlerza serca by ich nie zabrakło do następnego lata...
 Te kwiaty są dla wszystkich wiernych Czytelników bloga, niektórych znam jak starych, dobrych przyjaciół, o innych nawet nie wiem, ale cieszę się, że są, że ktoś czyta, ogląda, snuje refleksje...
I również dla Iwonki, może wędruje teraz po Karkonoszach, jeszcze jej nie odpisałam na długi list, a dzięki niej powstał cykl poezji
"Rozmowy z Madonnami".
Dziś zamieszczam kolejny z wierszy tego cyklu poświęcony Fatimskiej Pani, która w lipcowy dzień odwiedziła naszą rodzinę.
W stulecie objawień, w dniu 13 maja wyruszyły w teren naszej parafii figurki poświęcone w Fatimie.








Dla rodzin przyjmujących Matkę Bożą to niezwykłe przeżycie, że można podjąć w domu tak Wyjątkowego Gościa, któremu można opowiedzieć o wszystkich radościach i smutkach. A przecież w każdej rodzinie i jednych, i drugich jest mnóstwo.
W każdym domu Fatimska Pani gości przez całą dobę, a następnego dnia sąsiedzi zabierają figurkę do swojego domu.





















Fatimska- Różańcowa

Jesteś tak samo portugalska jak polska 
dla biedaków masz to samo serce   
co dla sytych dobrami świata  
przychodzisz do nas z różańcem w ręku  
prosisz byśmy szli do Ciebie 
przez różańcowe tajemnice  
Matko Radosna, Bolesna, Świetlista i Chwalebna  
zakochana w każdym człowieku. 
 Jestem szczęśliwa, że mogłam przeżyć takie chwile...
 Szczęśliwych chwil, w odcieniach Waszych pragnień i oczekiwań Wam życzę...


sobota, 15 lipca 2017

Walczymy o ich przetrwanie...

Połowa lipca...może ktoś z Was pamięta post sprzed kilku lat opowiadający o tym jak moja znajomość dokładnej daty bitwy pod Grunwaldem uratowała mój geodezyjny zespół podczas studenckich praktyk AGH przed odrzuceniem operatu geodezyjnego, w którym kilka pomiarów odbiegało od rzeczywistości, właśnie z powodu olbrzymich upałów panujących w lipcu.
Przypomnę w skrócie:
Prof. Tadeusz Wędzony, specjalista z  górnictwa, geodezji górniczej, geodezji i kartografii, u którego zaliczaliśmy operat będący wynikiem czterotygodniowych pomiarów dokonywanych na obszarze kilku kilometrów kwadratowych w okolicach Żywca ( wówczas nie było telefonów komórkowych, a porozumiewanie się pomiędzy członkami zespołu było możliwe po przebyciu pieszo i w upale, kolejnej górki, która np. zasłaniała pole widzenia) wykazał nam kilka błędów. I nie podchodził z entuzjazmem do zaliczenia pracy... Waga problemu była duża. Było to 15 lipca 1982 r. czyli 35 lat temu, a wydaje się, że dopiero wczoraj... Wówczas Profesor ( później  dziekan Wydziału Geodezji Górniczej AGH) dał nam szansę: zaliczy, jeśli ktoś z naszej piątki powie, co wydarzyło się 15 lipca. Rzutem na taśmę- odpowiedziałam, że to dzień bitwy pod Grunwaldem, Profesor się uśmiechnął i powiedział jedno słowo na wagę złota: ZALICZAM.
Nie muszę pisać jak wielka była studencka radość wynikająca z faktu zaliczenia całej pięciotygodniowej praktyki.
Profesor Wędzony zmarł w 2006 r. a ja dopiero dziś dowiedziałam się, że był utalentowanym rzeźbiarzem. Jego twórczość artystyczna to płaskorzeźby i figury, których motywem przewodnim jest wiara w Boga i umiłowanie polskiej wsi. Jego rzeźby to głównie postaci świątków ludowych, stylizowanych na mieszkańców Podhala i Tatr.
Wówczas nie malowałam, może byłaby to okazja do rozmowy z Profesorem wśród żywieckich pól zbożem malowanych...
A u nas zaczęły się żniwa, facelia zebrana, teraz kombajny pracują pośród jęczmienia.
Wobec powyższych wspomnień i faktów, prezentuję mokry jeszcze obraz żniwny:
Ale wróćmy do tematu, bo popłynęłam niebezpiecznie we wspomnienia, a tymczasem obiecałam zdać rzeczową relację z walki o przetrwanie.
Nieodłącznym elementem krajobrazu wsi są jaskółki. Zgodnie z miejscową tradycją, ich obecność dobrze świadczyła o gospodarzach miejsca. I choć brudziły niebywale, nikt nie śmiał zrzucić ich gniazda. " Nasze" jaskółki przylatują do nas każdego roku i budują gniazdo w budynku gospodarczym. Dwa lata temu dochowaliśmy się piątki jaskółczych dzieciaków, w ubiegłym roku samiec nie znalazł partnerki i pozostał przez cały sezon samotny, a tego roku znów zamieszkała u nas parka.
Niestety pierwsze pięć jajeczek padło ofiarą prawdopodobnie srok, które całą plagą rozpanoszyły się w okolicy i wytrzebiły prawie wszystkie ptaki, łącznie z turkawkami, a nawet sójkami, nie wspomnę już o kosach, których przepiękny śpiew umilał nam życie.
Teraz pilnowaliśmy bardzo drugiego rzutu jaskółek i spośród złożonych czterech jajeczek, wykluły się prawdopodobnie trzy jaskółeczki. Każdego dnia ktoś z nas wstaje o 6 rano i otwiera " starym" drzwi budynku by mogły wyfrunąć i zdobyć pożywienie.
A wieczorem każdego dnia gdy one już odpoczywają, zamykamy budynek by żaden szkodnik nie wyrządził im krzywdy.
Oboje z Mężem liczymy, że zdołamy uchronić te wiecznie głodne maleństwa, że wyrosną i kolejnej wiosny zasiedlą znów nasz budynek.
Zdjęcia są słabe, bo nie chcę podchodzić zbyt blisko, by nie stresować ich rodziców, którzy czuwają nad nimi.
Ale wierzcie mi, że są niezwykłe ze swymi ogromnymi kielichami czekającymi na pokarm.
A dorosłe jaskółki wprowadzają tyle radości swym szczebiotem, że warto się trudzić by im pomóc w dziele wychowania następnego pokolenia.
A teraz obiecane usprawiedliwienie.
Czemu mnie tak mało na blogu? Otóż przez cały ubiegły tydzień uczestniczyłam w pracach komisji ds. awansu zawodowego nauczycieli. Każdego dnia awansowaliśmy 8 nauczycieli. W następny tydzień dalszy ciąg prac.
I chociaż praca jest wyczerpująca ( wymaga dokładnej analizy dokumentacji za trzyletni okres stażu, sporządzenia protokołów, przeprowadzenia rozmowy z nauczycielem) to daje wiele satysfakcji, że mamy wielu wspaniałych nauczycieli pasjonatów, którzy potrafią młodym ludziom przekazać część swoich zainteresowań i pokazać bogactwo działań na rzecz drugiego człowieka.
Wczoraj, na zakończenie pracy, awansowała P. Joasia, nauczycielka gimnastyki korekcyjnej, która jako pierwsza Polka przebiegła maraton na wszystkich 7. kontynentach.
Opowiadanie o jej pasji to potwierdzenie, że człowiek jest w stanie pokonać wichry i mrozy Antarktydy oraz wilgotne upały Azji czy Afryki.
Wszystkim, którzy zdobyli ten kolejny tytuł w karierze zawodowej życzę, by nigdy nie zabrakło im pasji i wytrwałości...
A blogowy świat proszę o wyrozumiałość wobec mojej nieobecności i wakacyjnego zapracowania.
Dla Was też kwiaty- lipcowe- z mojego ogródka ( wymagającego również natychmiastowej pracy).

sobota, 8 lipca 2017

Lipcowe podziwianie świata.

Wakacje...
Tyle ich było w moim życiu i nigdy się nie nudziłam, nawet jednego dnia.
Ciągły nawał pracy jaki mnie otacza próbowałam przypisać Wodnikom, ale to chyba bardziej sprawa genów mających swój początek w rodzinie Kwapniów, czyli ze strony mojej śp. Mamy.
Drugie z kolei wakacje poświęcam w pełni mojemu Wnukowi, czarującemu i bardzo wymagającemu Dwulatkowi, który pracuje teraz ze mną w szkole:-)
Tak, tak, każdego dnia gdzieś jedziemy, a pracy różnorodnej w szkole w wakacje nie brakuje, więc " przyuczam" Konradka " do fachu".
Po drodze podziwiamy dojrzewające zboża i obłoki...
...przekwitłe facelie i kwitnące zioła...
szumiące w towarzystwie świerszczy, trawy...
...piaszczyste drogi...
...i potoki słońca zalewającego pola.
I zastanawiamy się jaki kolor mają dojrzewające zboża?

Pytanie                                                                                                                                                                                           Zatrzymuję się przy bielejącym zbożu by zapytać je o kolor kłosów  
białe? 
nie, przecież białe są obłoki
które nad nim płyną
złote?
nie, bo złota jest obrączka                                                    
na serdecznym palcu 
od trzydziestu pięciu lat ta sama
żółte?
a skądże, żółte są jaskry błyszczące w słońcu
na suchych łąkach
śmietankowe?              
też nie, bo śmietankowe bywają lody
na umorusanych twarzach dzieci
to jakie są zboża w lipcowym słońcu 
powiem ci   są takie jakie jest twoje    serce…                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                             
Teraz, kiedy już wiecie, jaki kolor mają dojrzewające zboża, mogę spokojnie przejść do wakacyjnej lektury. Pierwsze z dwóch powieści Michalak stanowią całość, trzecia jest zupełnie inną opowieścią, ale równie interesującą. To książki dobre na wakacyjny wypoczynek. Przeczytałam je w krótkim czasie i zabieram się za " Różany".
Niech każdy dzień lipca będzie dla Was źródłem radości i okazją do nasycenia się pięknem lata...