Cieszę się, że wywołałam lawinę wspomnień, ale zanim przystąpię do ogłoszenia werdyktu jury, ja również wrócę myślami do ubiegłego stulecia.
To było lato 1968 roku. Poszłam z Mamą do zapisu! Nie wiem, czy wszystkie dzieci były takim obowiązkiem objęte, ale te które nie uczęszczały do przedszkola i mieszkały w innej wiosce, na pewno musiały się pokazać.
Zatem poszłyśmy, bo ja podpadałam pod oba wspomniane kryteria.
Do przedszkola nie uczęszczałam bo było ono odległe od mojego domu o 2,5 km, a drogę tę, zarówno latem jak i zimą należało pokonać pieszo bo żadna inna poza konną, komunikacja nie istniała.
W kancelarii kierownika szkoły, za biurkiem siedział p. Stanisław ze srogą miną, a obok jego żona, nauczycielka z łagodnym wyrazem twarzy. Moja Mama wszystko owej pani wyjaśniła i rozpoczął się " egzamin". W zasadzie miałam opanowany materiał pierwszej klasy, płynnie przeczytałam fragment z Gazety Krakowskiej( pamiętam) i surowe dotąd oblicze pana kierownika rozpogodziła się, a werdykt brzmiał: pani córka pójdzie do drugiej klasy z pominięciem pierwszej. Jakże byłam szczęśliwa, a Mama dumna.
Niestety, moje szczęście nie trwało długo, bo p. Stanisław został przez władzę doceniony i z małej szkoły w Gorzycach przeszedł do Olesna, gdzie powierzono mu budowę nowej, dużej szkoły, która w przyszłości miała stać się tzw. dziesięciolatką.
i mój pierwszy życiowy awans poległ w gruzach.
Mawiają, że trzeba być cierpliwym, więc zaczęłam pierwszą klasę, a moją wychowawczynią została żona nowego kierownika.
Pewne metody jej pracy zaczęły mi się od początku nie podobać!!!
Nigdy nie wołała mnie do tablicy, bo pisać już umiałam. Byłam pokrzywdzona, bo kreda tak miękko sunęła po starej wysłużonej tablicy, a mnie pozbawiono tej przyjemności.
Rozwiązałam problem znalazłszy sobie kawałek pilśniowej płyty, po której pisałam bez końca po powrocie ze szkoły.
Ale czarę goryczy dopełniło zbiorowe czytanie. Kiedy moja pani kolejny raz kazała mi przestać czytać bo zbyt szybko mi to szło, zebrałam się w sobie i gdy klasa zakończyła tekst, grzecznie, podnosząc rękę do góry, poprosiłam o głos.
Wyjaśniłam zaskoczonej pani, że ja miałam rozpocząć edukację od drugiej klasy i gdyby nadal rządził tu poprzedni kierownik, tak by się stało! Tymczasem przyszedł nowy- kontynuowałam swoje żale-o niczym nie wiedział, zostałam w pierwszej klasie i takie są oto efekty tej niewiedzy!
Pamiętam minę mojej nauczycielki ( bezcenna), wszak była to żona kierownika!!!
W końcu wydusiła z siebie: wiem, Basiu, wiem...
A ja usiadłam z ulgą, że może nareszcie moja pani zobaczy we mnie normalną uczennicę i przestanie mnie traktować jak powietrze.
W taki oto sposób zawalczyłam o normalność.
Niestety, większość dzieci nie jest w stanie obronić się w wielu szkolnych sytuacjach, a dorośli nawet nie podejrzewają, że dziecko cierpi.
Każde zdarzenie jest po coś.
Po 17 latach od owego incydentu stanęłam po drugiej stronie biurka i uświadomiłam sobie jak bogate wewnętrznie jest każde dziecko, a ilekroć o tym ( nieświadomie) zapomniałam, to tyle razy się tego wstydzę...
A p. Irenę i p. Stanisława odwiedzam czasem spacerując po miejscowym cmentarzu.
Gdybym mogła przekazać młodym nauczycielom cały bagaż moich szkolnych doświadczeń... wiele by skorzystali, ale dziś mało kto chce słuchać...Najlepiej ponoć uczy się na własnych błędach, ale błędy, które dotykają najmłodszych są brzemienne w skutki...
Bardzo się cieszę, że kilka Osób zechciało się podzielić swoimi wspomnieniami.
Warto do nich wracać, one są i będą częścią naszego życia.
A skoro z czasów mojego dzieciństwa mam niewiele zdjęć, to dzisiejszego posta okraszam kolejnymi obrazami zalipiańskich chatek
i kwiatami z mojego sierpniowego ogródka, codziennym długim podlewaniem wydartymi z objęć wszechwładnej suszy.
Ponieważ konkurs trwa do 1 września włącznie, ponawiam zaproszenie do wspomnień, zanim zbierze się jury:-)
Pamiętajcie, pokora jest gwarantem sukcesu, pycha jest jego zaprzeczeniem...