Skoro moja opowieść wzbudziła takie zainteresowanie, to z radością pociągnę jej dalszą część.
Srebrny, filigranowy pierścionek z fioletowym oczkiem ucieszył mnie ogromnie...
Był czas, że lubiłam oglądać na pewnej platformie handlowej starą porcelanę, obrazy, biżuterię.
Czasem coś kupiłam, ale rzecz jasna, ładne przedmioty miały wielu chętnych do ich nabycia, więc niełatwo było wygrać licytację.
Pewnego dnia pojawił się komplet: pierścionek, wisior i kolczyki.
Znacie to uczucie, kiedy coś wpada w oko, od pierwszej chwili rodzi się w sercu taka tęsknota za pięknym drobiazgiem.
Tak też było w przypadku misternie wykonanego kompletu z fioletowym oczkiem, który w wyobraźni przenosił mnie w dawne czasy.
O swoim pragnieniu zdobycia go, poinformowałam mojego syna Kamila, który wówczas był bardzo młodym chłopcem.
I podszedł do tematu z pełnym zapałem.
Koniec licytacji przypadał na godziny wieczorne, nasz internet chodził wówczas w ślimaczym tempie, więc Kamil stoczył licytacyjną bitwę w domu kolegi mającego szybszy internet.
Końcówka licytacji była bardzo emocjonująca, chętnych na to cudeńko było wielu, ale w ostatnich sekundach Synowi udało się przebić przeciwników bez stosowania internetowych wspomagaczy, zwyciężyły emocje i zaangażowanie.
Gdy zadzwonił do mnie z tą miłą informacją, cieszyłam się jak dziecko.
Dziś zakładam ten pierścionek z wielkim sentymentem, choć zaczyna się robić nieco ciasnawy:-)
Drobne nawet prezenty, ofiarowane z serca, z trudem zdobyte, mają większą wartość niż najcenniejsze klejnoty.
Srebrny pierścionek z cyrkonią otoczoną maleńkimi granatami i osadzoną w koszyczku, delikatny i skromny leżał w jubilerskiej gablocie i był niewiele tańszy od złotych pierścionków, które w latach osiemdziesiątych osiągały wysokie ceny.
A myśmy byli na dorobku. Mąż, tuż po ukończeniu studiów na AGH zarabiał na bardzo odpowiedzialnym stanowisku w Niedomickich Zakładach Celulozy równowartość 20 dolarów miesięcznie. Ja ze względu na rocznego syna Konrada podjęłam pracę w pobliskiej szkole i zarabiałam równowartość 15 dolarów.
Ale ten pierścionek był widocznie dla mnie, więc Mąż mnie wręcz namówił do jego nabycia.
Mam go do dziś, jest taki lekki, z cieniuteńką obrączką, ale jest ciężki od dobrych wspomnień.
Są takie chwile w życiu, które na zawsze zapadają w sercu i są lekarstwem na trudy zwyczajnej codzienności.
Szósty pierścionek, złoty, bez oczka, a wtedy były modne " koszyki z wielkimi kolorowymi szkiełkami" kupiliśmy od kobiety handlującej złotem na tarnowskiej" kapłanówce"- wyjaśniam, że kiedyś ten duży plac służył za miejsce handlowe dla wszelkich artykułów.
Pojechaliśmy wówczas po sweterek rodem z Austrii. W polskich sklepach niewiele było, a te sweterki były piękne, z dobrej włóczki, lekko mechate, z naszywaną aplikacją w tym samym kolorze. Jeden taki sweterek dostałam od koleżanki Mamy, był oliwkowy, nosiłam go długie lata.
Zapragnęłam mieć drugi taki w jakimś ciepłym kolorze, miałam odłożone pieniądze i...
Obeszliśmy z Mężem całą " kapłanówkę" i ani jednego sweterka nie było, nawet w zimnym kolorze:-) Byłam niepocieszona- wówczas jeszcze nie miałam tej mądrości życiowej, jaką zdobyłam po latach.
I wówczas z tłumu wyłoniła się kobieta handlująca- jak wtedy- w Moskwie. Usilnie namawiała nas na coś złotego. Spodobał mi się ten pierścionek, bez oczka z trochę secesyjnym wzorem. Jednak wcześniejsza lekcja na coś się zdała i poszliśmy do jubilera by sprawdzić prawdziwość kruszcu. Tym razem handlarka miała najprawdziwsze radzieckie złoto, a Mąż mnie namówił do zakupu, twierdząc, że pierścionek posłuży mi dużej niż sweterek, którego nie ma:-)
W życiu napotykamy na inne rozwiązania niż te, które wymyśliliśmy sami, postarajmy się zaakceptować to, co przynosi nam los i cieszyć się nawet " zamiennikami".
A na zakończenie tych wszystkich opowieści muszę sięgnąć do czasów sprzed pół wieku.
Mój Tato kupował mi na wszystkich okolicznych odpustach najpiękniejsze pierścionki, żółciutkie, z kolorowymi szkiełkami, miałam ich całą kolekcję, i z różowym oczkiem, i z niebieskim, i z czerwonym,
a każdy z nich był z ogromną miłością mojego Taty...
Szkoda, że żaden z nich się do dziś nie zachował...
Lubię przedmioty " z duszą". Nad każdą rzeczą pochylam się z refleksją: komu ona służyła, kim był jej właściciel, co mielibyśmy sobie do powiedzenia, gdybyśmy się spotkali?
Kończąc te opowieści, napiszę, że
nasze szczęście zależy w dużej mierze od tego, w jakim stopniu potrafimy dotrzeć do zakamarków własnego serca.