W domu, w którym się wychowałam, nie było zakupowych szaleństw świątecznych.
Skromne lata sześćdziesiąte ubiegłego wieku, wioska bez elektryczności, wyboiste drogi zasypane ogromnymi zaspami śniegu i ciągła walka o przetrwanie, nie dawały szans na robienie zakupowych niespodzianek i prezentów pod choinkę.
Prezenty były inne, radość z bycia razem, wzajemna serdeczność, zrozumienie warunków, w jakich przyszło żyć, zwyczajna miłość, nie tylko od święta.
Czasy się zmieniły, a skoro prezenty pod choinkę stały się modne, zachęcam do uczestnictwa w bardzo pożytecznej akcji, która od 14 lat sprawia radość Mieszkańcom D P S w Niegowie.
Starszaki, podzielone na 7 Rodzinek są scharakteryzowane wg ich zainteresowań i tamże są wskazówki, co może ucieszyć wybrane przez nas i zdeklarowane tam w komentarzu, Osoby.
Nie potrzeba wielkich pieniędzy, wystarczy wielkie serce, by dać komuś ogrom świątecznej radości.
Pamiętajcie proszę, dobro zawsze wraca, a nasze życie mierzy się miarą czynienia dobra dopóki mamy na to czas i możliwości.
Ufam, ze wiele zaglądających do mnie Osób podejmie taką akcję...
Dzisiejsza niedziela przyniosła opady śniegu, zrobiło się zimno i mokro, a w kontekście mojego promowania " Robótki" i planowania związanych z tym zakupów, wróciły wspomnienia małych wiejskich sklepików, które zostały bezwzględnie wyparte przez cywilizację.
W moim środowisku można jeszcze spotkać takie ostatnie " bastiony" dawnego handlu, gdy pod jednym dachem można było kupić
"mydło i powidło", albo raczej marmoladę ze "złotej" puszki.
Całe zawodowe życie mojej Mamy upłynęło w trzech wiejskich sklepach, z których dwa, zapamiętałam doskonale.
Gdybym dziś mogła wrócić z aparatem fotograficznym do owego sklepu w domu " Wichty", powstałyby cenne zdjęcia.
Niestety, choć mam sprawny aparat w telefonie, nie ma już chaty Wichty, nie ma sklepu w mojej wiosce, nie ma kobiet, które przy okazji zakupów wymieniały aktualne wieści środowiskowe. Zostały tylko ciepłe wspomnienia z minionych lat i zdarzeń.
Drewniane półki zastawione były prostą, zdrową, naturalną żywnością, papierowe wytłaczanki piętrzyły stosy jajek od żyjących
w naturze kur, szeroka drewniana lada była wsparciem dla obolałych kręgosłupów spracowanych, wiejskich kobiet, a szklane butelki po wszystkich napojach skrzętnie odnoszone na wymianę, bo przecież płaciło się " kaucję". Najbiedniejszym zdarzało się " borgować", czyli robić zakupy bez zapłaty, " na zeszyt", do czasu sprzedania świniaka lub innych płodów rolnych.
Z biegiem lat, moja Mama zmieniła miejsce pracy na Wiejski Dom Towarowy. I ten sklep pamiętam dokładnie, a z tych czasów zachowało się kilka zdjęć. Jak tylko była taka możliwość, czyli latem, spędzałam wolny czas w cieniu " handlowego centrum" Olesna.
To był ciekawy świat. W sklepie " u Mamy" działającym pod patronatem Gminnej Spółdzielni Samopomoc Chłopska, było wszystko, co potrzebne było do ubrania w każdej grupie wiekowej.
Można było kupić płaszcz i agrafkę, gumofilce i wytworne sandałki, parasolkę i naparstek, tetrowe pieluszki i flanelkę na koszulę nocną, " dymkowe" pościele i tureckie dywany, jedwabne halki i białą gumę na metry, nylonowe rajstopy i ciepłe reformy i tysiąc innych rzeczy, które Mama ( ubrana w służbowy fartuch) z ogromną cierpliwością rozkładała na ladzie, by klient mógł je dokładnie obejrzeć.
W sąsiedztwie WDT znajdował się sklep " żelazny", którym rządził pan Kazimierz. Lubiłam tam biegać i przyglądać się jak rolnicy kupowali potrzebne w gospodarstwie łańcuchy, gwoździe, śrubki, łopaty, widły i inne różności.
P. Kazimierz był zawsze uśmiechnięty ( podobnie jak moja Mama) i też miał córkę Basię.
W tylnej części budynku mieścił się sklep spożywczy, z którym graniczyła gospoda.
W gospodzie, P. Krysia co rusz nalewała mężczyznom najprawdziwsze piwo z "pipy", gdyż musieli ugasić pragnienie po pysznych żeberkach z zasmażaną młodą kapustą, którą serwowały doskonałe dwie kucharki ( oczywiście, moje znajome:-).
P. Marysia ze sklepu spożywczego, " po godzinach" była moja osobistą krawcową, doskonałą ( uszyła nawet moją suknię ślubną)
Ten handlowy budynek był dla mnie najważniejszy w centrum Olesna, gdyż urzędy i ośrodek zdrowia mnie nie fascynowały w takim stopniu jak sklepy.
Całości fascynacji dopełniał kiosk " Ruchu" z przesympatyczną p. Marysią, która pozwalała mi w kąciku czytać wszystkie gazety,
a potem urodziwszy córeczkę nadała jej imię Basia.
Minęły lata, wszystko się zmieniło, obie P. Marysie i trzecia Marysia ( moja Mama), P. Kazimierz, P. Krysia, P. Emilia, dawno odeszli do wieczności, nowe sklepy wyparły te dawne ( ostał się tylko jeden mały sklepik, ale znacznie młodszy niż te wspomniane przeze mnie), coraz mniej ludzi pamięta tamten klimat. Miejscowość wypiękniała, żyje się lepiej, ale ludzie są już inni...tak być musi, tak było od zawsze, zmiany są nieuchronne.
No cóż, powspominałam, a teraz wracam do punktu wyjścia i do Robótki Was zapraszam serdecznie zatrzymując ostatnie jesienne kadry. Te żywe...
i te namalowane...