Nie uczę już w szkole, a Wnuki są jeszcze w wieku przedszkolnym i niżej:-) więc babcia nie ma wolnego.
Moje życie zawodowe i działalność kulturalną dokumentowałam przez lata na różne sposoby.
Teraz, porządkując całe szafki " różności", zatrzymałam wzrok na dwóch pożółkłych od starości papierach.
Wróciły wspomnienia, więc dzisiejszy post będzie trochę szkolny- o " paniach od polskiego".
Przypomniał mi się " Pan od przyrody" Herberta, wszak na początku swej przygody ze szkołą uczyłam również języka polskiego.
Ale wróćmy do mojej osobistej edukacji i do mojego dzieciństwa.
Niektórzy z Was już wiedzą, że nauki pobierałam w małej, wiejskiej szkole, w której po wielu latach podjęłam swoją pierwszą pracę zawodową. Co to była za szkoła...dziś wystawiam jej bardzo wysoką ocenę. Lata 1968- 1976 nie należały do łatwych dla mieszkańców wiosek, którzy pod wieloma względami byli daleko w stosunku do mieszkańców miast. Problem dotyczył również dzieci i ich możliwości osobistego rozwoju, dostępu do nauki, dóbr kultury.
Bardzo często, wiejska szkoła była miejscem jedynych możliwości dla wiejskiego dziecka.
Moja Pani od polskiego nie była polonistką, zdała egzamin kwalifikacyjny z geografii, ale w tamtych latach nie przestrzegano wymogu kwalifikacji, bo po prostu nie było nauczycieli specjalistów, a pozyskani nauczyciele najczęściej zamieszkiwali w wynajętym na wsi, pokoiku.
Moja Pani była solidna i wymagająca, trzymała dyscyplinę i sama wiele wymagała od siebie.
W klasie ósmej poświęciła mi wiele czasu pozalekcyjnego widząc mój ogromny zapał w poznawaniu literatury i tworzeniu własnych tekstów. To nic, że musiałam dwukrotnie w ciągu dnia pokonywać polne bezdroża i rowy zaliczając w sumie 10 km bez względu na porę roku.
A potem pamiętam jak dziś, ogromną salę w Tarnowie, gdy skupieni uczniowie pisali swoje teksty i odpowiadali na liczne pytanie Olimpiady Polonistycznej ( wówczas nie nazywano ich konkursami, a nosiły zaszczytne miano olimpiad). Konkurencja była spora, byli tam uczniowie ze szkół tarnowskich, bocheńskich, brzeskich, a więc dużych i miejskich.
A ja, dziewczynka z warkoczem, z małej wioski i moja Pani od polskiego z EK z geografii.
Jakaż wielka była nasza radość gdy się okazało, że czeka mnie druga część- ustna.
Trzy wylosowane pytania i recytacja wiersza Broniewskiego, tak to był rok 1976.
To była " Nike"- trudny, długi wiersz, przez moment poczułam, że nie pamiętam, co dalej, ale zaimprowizowałam, komisja nie spostrzegła, że dwa wersy nie są pióra Broniewskiego...
W efekcie uzyskałam 5. miejsce w województwie tarnowskim i wstęp do dowolnej szkoły średniej bez egzaminów wstępnych
( wówczas takie się zdawało)
Do dziś wspominam z wielką wdzięcznością i szacunkiem Panią od polskiego,
która potrafiła przekazać dziecku tyle wiedzy i wyzwolić w nim twórcze pokłady.
Wybrałam ogólniak, który był blisko domu, bo do mojej miejscowości nie dojeżdżały przepełnione po brzegi autobusy, a do pociągu, sławnej " szczucinki", trzeba było dojść 5 km.
I w tym ogólniaku moje polonistyczne zapędy zniszczyła druga Pani od polskiego, lepiej nazwijmy ją " Panią W."
Każdego dnia wywoływała mnie na środek i padały polecenia: "Basiu przeczytaj, Basiu wytłumacz, Basiu zapytaj koleżanki".
W tym czasie Pani W. oddawała się swoim myślom siedząc za biurkiem i tak było każdego dnia!
Z dwoma pierwszymi poleceniami nie miałam kłopotu, ale trzecie było okropne. Patrzyłam na klasę, a każda głowa poruszała się w geście przeczenia " tylko nie mnie"!
Po kilku dniach takiej męki, wpadłam na pomysł: umawiałam się wcześniej z dziewczynami ( klasa była żeńska) kogo zapytam i z czego. W ten sposób, problem został rozwiązany.
Jakby dla rekompensaty, lekcje matematyki przydzielono ambitnemu matematykowi, który po przeprowadzeniu testu sprawdzającego wiadomości z zakresu szkoły podstawowej, z wielkim uznaniem dla mojego wyniku, zapytał gdzie są owe Gorzyce? A potem postarał się o to żebym na maturze mogła zdawać z wyboru matematykę i fizykę. Taką szkołę podstawową ukończyłam.
Trochę się dziś chwalę, ale emerytce już wypada. Drugi papier dał mi wstęp bez egzaminów na dowolny kierunek studiów w wybranej uczelni.
A ja wybrałam AGH, bo tam studiował już wtedy mój obecny Mąż. I to było jedyne uzasadnienie:-)
Wracając do Pań od... różnych przedmiotów, mogę dziś powiedzieć, że wielu dawnych nauczycieli, uczących " wszystkiego", bez wymaganych " papierowych kwalifikacji", ale z pasją i poświęceniem, czyniło mnóstwo wspaniałych działań głęboko zapadających w serce na całe życie.
Poniższe mroźne fotografie obrazują pierwszy odcinek mojej drogi do szkoły, dalej skręcało się w pola, " na bliższe".
Na mroźne wieczory ( jak już skończycie czytać moje wspomnienia:-) polecam tę oto opowieść o trudnej miłości, gdy jedna miłość nie pozwala przyjąć drugiej miłości biorąc pod uwagę bezmiar jej ciężaru.
Więcej nie powiem, warto po nią sięgnąć choćby po to, by uzmysłowić sobie jak wielkim darem jest życie.