Zima wróciła. Wróciły też wspomnienia zim z czasów mojego dzieciństwa gdy nikogo nie dziwił mróz dwudziestostopniowy ani metrowa warstwa śniegu.
Drzewa, które pozowały do blogowej zabawy zostały pokryte czapami śniegu i zgoła inaczej wyglądają.
Cieszę się, że moja zabawa wzbudziła duże zainteresowanie i osiągnęła zamierzony cel.
Przyznaję, że gdybym napotkała taką zagadkę na innym blogu, miałabym trudności z podaniem wszystkich odpowiedzi, mimo, że zwracam uwagę na wiele szczegółów bo wiedzę tę wykorzystuję podczas malowania obrazów. Niestety, pamięci fotograficznej nie mam i nie rejestruję na trwałe wielu rzeczy. Jest z tego taka korzyść, że można mnie zapraszać do domów, bo na pewno niewiele zakoduję w temacie umeblowania, rozmieszczenia sprzętów, o markach firm nawet nie wspomnę.
Ot, bezpiecznym gościem jestem, na pewno takich wiadomości nie przekażę dalej:-)))))
A w temacie obrazów posiłkuję się fotografiami i jakoś sobie radzę:-)))
Muszę Was pochwalić, wszystkich, którzy podjęli trud odpowiedzi, nawet jeśli zdarzyło się kilka pomyłek. Najbliżej prawdy była Rivulet i Marysia.
A oto wyniki i nagroda literacka czyli wspomnienia z dzieciństwa.
1. Moim wychowaniem przez znakomitą większość czasu zajmował się kochany Tato ( Mama pracowała zawodowo, dochodziła do pracy 5 km, po powrocie zajmowała się domem, pracą w polu, więc jej czas na zabawy ze mną był bardzo ograniczony).
Naszym światem była nasza mała wioska, bez elektryczności, bez udogodnień, bez komunikacji autobusowej. Byliśmy wręcz odcięci od świata, więc Tato miał wyzwanie, zagospodarować małej córeczce całe dnie.
Kiedy tylko pogoda pozwalała zabierał mnie do lasu, a las oferował ciągle coś ciekawego.
Jak już wiecie, nasze piaski porastał tylko jeden gatunek drzew iglastych- sosna.
Uwielbiałam spacer po sosnowych młodnikach, były gęsto porośnięte, gałęzie zaczynały się od ziemi, długie, gęste igły przydawały im trochę grozy, bo często potrafiły udawać prawdziwą, ostrą igłę.
Gruba ściółka skrywała liczne maślaki, których nie dotykałam bo były " obślizgłe":-)
Ale zapach pamiętam do dziś, zapach sosen mojego dzieciństwa wdychałam razem z miłością Ojca, która była bez granic.
I właśnie
sosna, o lekko różowej korze jest bohaterką mojego pierwszego zdjęcia.
Mam sosny w naszym ogrodo- lesie, żyją własnym życiem, a najpiękniejsze są w promieniach zimowego słońca.
Z sosną nie mieliście problemów.
2. Pod lasem, tuż za naszym polem rósł ogromny
dąb. Pod jego konarami rozciągała się łąka, na której dzieci z sąsiedztwa pasały krowy. Nie było to ich ulubione zajęcie, bo krowy trzeba było trzymać na łańcuchu, przemieszczać się razem z nimi i one to dyktowały warunki. W upalne, wilgotne dni, pod wpływem ciągłego kąsania przez " bąki", nabierały sił, wyrywały się dzieciom z ręki i z brzękiem łańcuchów uciekały daleko, za co dzieci obrywały burę od rodziców.
W naszym gospodarstwie Babcia hodowała jedną Krasulę żeby mieć własne produkty mleczne i Babcia sama ją pasała, ja byłam wolna od tego zajęcia, dlatego chętnie uczestniczyłam w pasieniu jako osoba towarzysząca dzieciom z sąsiedztwa.
Ale wróćmy do dębu. Duża gałąź służyła za huśtawkę, więc wyczynialiśmy różne akrobacje, zamieniając się w trzymaniu krów, by każdy mógł poszaleć na dębowej gałęzi. Zdarzało się, że starsi chłopcy wyrzucali dziewczynkom różne części garderoby na wyższe gałęzie, by potem coś sobie podpatrzeć, gdy dziewczynki wspinały się na drzewo.
Nikt z dorosłych nie robił z tego problemu i życie toczyło się dalej.
Dąb też nie stanowił dla Was problemu w rozpoznaniu go.
3. Kolejna fotografia dotyczyła tych nielicznych chwil kiedy stawaliśmy się właścicielami
jodły.W naszych stronach jodły nie rosły wcale. Ale gdy zbliżało się Boże Narodzenie, pan Władysław, rodowity góral ożeniony na naszych równinach, jechał w swoje strony i przywoził kilka jodełek, które odsprzedawał znajomym.
Nie były to dzisiejsze jodły z supermarketów o grubym pniu i sypiących się igłach.
Były to śliczne, kształtne, młode drzewka, świeżutkie, pachnące górami, które bez najmniejszego problemu potrafiły przetrwać czas do 2 lutego, w gorącym powietrzu bijącym od kaflowej kuchni w porze obiadu. W mojej pamięci pozostał obraz p. Władka, ubranego w góralski kożuch i czapkę i wpuszczającego do izby kłęby mrozu zanim choinka została wtaszczona.
O jodłach w moim ogrodzie marzyłam i kiedy nasi chłopcy mieli po kilka latek otrzymaliśmy sadzonki jodełek "samosiejek", które dziś mają po kilkanaście metrów wysokości.
Zagadka była trudna, pień jodły nie jest podobny do pnia innego drzewa i bywa bardzo różny w zależności od miejsca wzrastania. Nikt nie odgadł jodły.
4. Lasy
bukowe zawsze mnie zachwycały, zwłaszcza jesienią gdy zdawały się płonąć, ale taki widok był możliwy tylko podczas wycieczek. Przed laty, w rejonie Gór Świętokrzyskich napotkaliśmy przy rowach przydrożnych mnóstwo dziko posianych buków i dwie sadzonki przenieśliśmy w nasz ogród.
Rosną, ale zostały zagłuszone przez brzozy i nigdy nie wybarwiają się tak pięknie jak te na zboczach gór, ponieważ ekspozycja na promienie słońca jest u nas zbyt mała. Ale są cenną pamiątką, a za sprawką jakiegoś ptaszka wyrósł na podwórku młody buczek, który dziś wygląda tak:-)
5. Moje miłości z czasów dzieciństwa obejmowały
akacje. Było ich mnóstwo na naszym terenie.
Jako mała dziewczynka czekałam z utęsknieniem na ich kwiaty, które wówczas ogłaszały wakacje ( teraz te drzewa kwitną w maju, świat się zmienia).
Akacje rosły wzdłuż każdej drogi i w zagajniku widocznym z naszego podwórka. Długo trzymały nagie, powykręcane gałęzie i konary z głębokimi jak u staruszki, bruzdami. Gdy wszystkie drzewa zieleniły się od dawna, one wybuchały pewnego dnia śmietankowym kwieciem niczym panny młode, śliczne w swym przepychu. Akacjowa woń, zadziwiająca, wręcz omdlewająca, przenosiła mnie w świat baśni i wróżek.
Kiedy trochę podrosłam, rodzice pokazali mi miejsce porośnięte akacjami, gdzie we wrześniu 1939 roku, niemieckie czołgi taranowały rannych, polskich żołnierzy po przegranej potyczce.
Ilekroć mijałam to miejsce, myślałam o tych cichych bohaterach, których ciała spoczęły na naszym miejscowym cmentarzu.
Od lat odwiedzam też lasek w Odporyszowie zwany Laskiem Siedmiu Boleści NMP, całkowicie porośnięty akacjami, z pięknymi rzeźbami Jana Wnęka, genialnego, dziewiętnastowiecznego artysty samouka i lotnika.
W fazie pełnego kwitnienia, owo miejsce nie ma równych sobie...
I obok jedynej starej, oryginalnej chatki w naszej wiosce, nieprzerwanie każdej wiosny kwitną akacje dając swój niepowtarzalny spektakl.
Teraz już znacie historie moich drzewnych fascynacji. Dziękuję Wam za udział w zabawie.
Na moim blogu było już mnóstwo przyrodniczych zagadek, wszak jestem z przyrodą zżyta od wczesnego dzieciństwa, a nawet wcześniej...
Jeśli macie ochotę na kolejne zabawy, postaram się coś wymyślić:-)
Tymczasem w nagrodę dedykuję Wam zimowy obraz...
Do następnego spotkania...