Przyznaję, że nasza blogowa koleżanka Ismena, https://szimena.blogspot.com/ z " zielonych stronek" bardzo mnie mobilizuje do blogowej aktywności. Jej uporządkowanie i dokładność ( z tymi cechami różnie u mnie bywa:-))) sprawiają, że nasze kontakty są często dla mnie źródłem pomysłów.
Jak pamiętacie, Ismena została nagrodzona w ostatnim moim konkursie " na słupek rzeczny" i poleciał do niej taki oto wesoły Aniołek- akwarelka, inspirowany obrazkiem znalezionym w sieci, który wpadł w oko naszej Nagrodzonej.
Mimo, że pędził na rowerze, jeszcze nie dotarł do celu, bo przecież nasze domy są oddalone o kilkaset kilometrów, zapewne przycupnął w jakimś budynku pocztowym w celu " złapania oddechu".
Często wysyłam Ismenie fotografie z moich najbliższych okolic, a ona wiele razy pisała mi, że wręcz zazdrości takich widoków.
To prawda, że mieszkam wśród łąk i pól i mogę się napawać widokami natury, ale muszę tu wspomnieć ile musiałam "zapłacić" mojej małej Ojczyźnie za takie nieograniczone korzystanie z jej piękna.
Otóż:
Dzieciństwo musiałam spędzić w zasypanej ogromnymi zaspami wiosce bez możliwości dojazdu nawet karetki pogotowia w najtrudniejszych miesiącach ( zdarzyło się, że mój Tato musiał nieść na rękach przez zaspy mojego chorego Brata do miejsca dokąd mogła dojechać karetka!
O uczęszczaniu do przedszkola nie mogło być mowy, najbliższe było oddalone ok 3 km, a żadne środki komunikacji, poza rowerem, nie istniały.
Pierwsze trzy lata szkoły podstawowej upłynęły mi pod znakiem lampy naftowej, bo o elektryfikacji nie było mowy.
Mama grzała żelazko na gorącej blasze kuchennej, a ono wtedy łatwo przypalało szkolne fartuszki z dederonu!
O wodociągu nawet nikt nie marzył, a w studni było maleńko wody i była ona skażona związkami azotowymi, gdyż płynąca 50 m od naszej studni Żabnica wiodła czarne ścieki pokryte białą pianą prosto z Niedomickich Zakładów Celulozy.
Dopóki nie zelektryfikowano wsi, nie można było kupić nawet poczciwej " Frani", czyli pralki wirnikowej.
Z braku lodówek wszystkie zapasy trzeba było wekować, ale zapasów było niewiele bo na wsi żyło się bardzo skromnie.
Do szkoły szliśmy 2,5 km polnymi ścieżkami, przeskakując okoliczne rowy melioracyjne wypełnione wodą lub śniegiem, kto był słabszy w skoku w dal, zaliczał lodowatą wodę.
Ubłocone buty trzeba było umyć w rowie i wyczyścić szmatką stanowiącą wyposażenie tornistra ( za brudne buty, stary woźny udzielał szybkiej interwencji kijem i wyrzucał delikwenta za drzwi, a za spóźnienie na lekcję były kolejne sankcje)!
We wsi nie było dróg asfaltowych, a do najbliższego przystanku autobusu mieliśmy tyle co do szkoły.
Autobus był zawsze przepełniony i tylko najsilniejsi byli w stanie wepchnąć się do niego, bardziej kulturalni zostawali na przystanku, a następnego kursu nie było.
Pozostawała więc podróż " szczucinką" czyli pociągiem, ale do najbliższej stacji było 5 km, podobnie jak do kościoła, czy urzędu.
Listę takich wyliczanek mogę wydłużać w nieskończoność.
Wszystkie są prawdziwe i za wszystkie moja wioska musi mi teraz " płacić" :-)
I płaci posłusznie za to, że po pięciu latach studiów dziennych w Krakowie, wróciliśmy do niej oboje z Mężem decydując się na życie bez wielu udogodnień.
A ja ciągle widzę w niej " najpiękniejszą Księżniczkę..."
Ta Księżniczka uczyła swoich mieszkańców ciężkiej pracy, wytrwałości, samodzielności, odpowiedzialności, szacunku dla starszych, poszanowania innych ludzi i wielu innych przymiotów, które często brzmią obco we współczesnym świecie.
Wieś
Urodziłaś mnie zimowego poranka
dzwoneczki sań rozbiły zimową ciszę
śniegowym puchem wtargnęłaś
do dziecięcego serca
i trwasz niezmiennie
wkradając się barwami pór roku
w każdą cząstkę mojego istnienia
zawładnęłaś mną
zniewoliłaś
i omamiłaś swoją biedą
a ja widzę w tobie zawsze
najpiękniejszą księżniczkę.
Żyjemy w zgodzie i niech tak zostanie do końca...
Serdecznie pozdrawiam Gości mojej Księżniczki:-)