Ten pierwszy, najbliższy memu sercu, wynika z faktu, że wczoraj szczęśliwie skończyłam opiekę wakacyjną w pełnym wymiarze godzin nad moimi kochanymi Wnukami.
Miałam ich od poniedziałku do piątku, w niektóre dni dwójkę, w niektóre dni, czwórkę i choć to był bardzo intensywny czas bo czwórka kilkulatków jest bardzo absorbująca, to cieszę się, że mogłam z nimi spędzić tak wiele czasu, poświęcić im to, co miałam najlepsze do zaoferowania, no i że nic złego nam się nie przytrafiło ( podczas sprawowania opieki jestem bardzo czujna i odpowiedzialna, bo wiem, że dzieci miewają różne pomysły).
Choć zmęczenie fizyczne dawało się we znaki ( 60 z dużym plusem to nie żarty) miałam najpiękniejsze wakacje, o jakich mogłam zamarzyć...
W poniedziałek wszyscy zaczną kolejny rok szkolny, oby przebiegał w zdrowiu i spokoju.
Mam nadzieję mieć teraz więcej czasu na swoje zainteresowania, a chyba najbardziej na mój czas czeka ogród, który nie ma szans w rywalizacji z dziećmi:-)
Kolejny powód do pisania to rocznica ślubu moich Rodziców.
Pamiętna data, 1 września, rozpoczęcie roku szkolnego, wybuch II wojny światowej...i ich cichy, skromny ślub... W tym roku byłoby 69 lat, ale Tato nie żyje od 20. lat, a Mama od 9, jednak pamięć o tym dniu żyje we mnie, a na monidło wykonane zgodnie z modą ubiegłego wieku ( portret ślubny wykonywany z jakichkolwiek zdjęć przy dodatkach ze strony artysty), spoglądam codziennie z wielką wdzięcznością za dar życia i wychowania...
Data 1 września była bardzo żywa w opowiadaniach i przeżyciach wojennych moich dziadków i rodziców.
Gdy wybuchła wojna, Mama miała 9 lat, a Tato 12 i musieli zaznać nieludzkiej biedy i wszechobecnego strachu. Nawet po wielu latach, w ich opowiadaniach czuć było grozę tamtych dni.
Wiem, gdzie zginęli wrześniowi żołnierze i pójdę również zapalić znicz na ich grobie znajdującym się na naszym parafialnym cmentarzu.
Począwszy od mojego 7. roku życia do chwili obecnej ( bo teraz przeżywam ten dzień razem z Wnukami) 1 września rozpoczynał zawsze nowy etap szkolny.
Każdego roku, w tym dniu, w szkole obecne było wspomnienie czasów wojny ku pamięci bohaterom poległym i walczącym za naszą wolność oraz ku przestrodze żyjącym by nikt nigdy nie zrobił niczego, co mogłoby wpędzić ludzkość w kolejną wojenną zawieruchę...
Wrzosowe roślinki są również bardzo mocno wpisane w naszą wrześniową historię...
W czasach mojego dzieciństwa i młodości żyło wielu wybitnych polskich aktorów.
Film i teatr mocno mnie fascynowały, a gra aktorska wielu to był prawdziwy " majstersztyk".
Dziś jest inaczej, ale nie mnie oceniać, po prostu, mało oglądam, nie śledzę, bo to już całkiem inna rzeczywistość.
Wracając do P. Franciszka, z przyjemnością czytam książkę o tym prawym, skromnym człowieku, o którym reżyser Kolski powiedział, że " miarą bezinteresowności i życzliwości powinna być jedna pieczka".
I tu się otwiera szuflada z filmową pamięcią.
Doczytałam, że pierwszy odcinek filmu został wyemitowany 9 maja 1966 roku, a więc miałam pięć lat.
Ponieważ elektryfikacji naszej wioski dokonano w 1971 roku, a film szybko zdobył ogromną popularność, wiele osób z naszej wioski szło do wioski sąsiedniej, gdzie w małej, skromnej chatce pod strzechą był jeden z pierwszych w okolicy odbiorników telewizyjnych. Czarno- biały, mały obraz, izba upchana do granic możliwości, duchota od kuchni opalanej drewnem, życzliwi dla wszystkich właściciele owego cudownego pudła, Państwo W. i niezwykła radość, że znów zobaczymy kolejne przygody Janka, Gustlika, Olgierda, Grigorija, Lidki i Marusi, no i oczywiście Szarika.
Serial był w późniejszych latach atakowany, że był propagandowy, że ukazywał wojenkę w różowych kolorach itd.
Wiadomą sprawą jest, że nikt rozsądny nie uczy się historii na podstawie filmów, a każda epoka ma swoją propagandę, ja natomiast nawiązuję do moich dziecięcych fascynacji pierwszymi filmami, jakie zobaczyłam i które wzbudzały moje zainteresowania różnymi tematami.
Wspominam też to całkiem inne życie, w którym nie było lęku przed groźbą przeniesienia chorób zakaźnych ( a przecież wtedy również one istniały), nie było izolacji, zamkniętych domów- twierdz obsadzonych gęsto tujami.
Owszem, ktoś kogoś obgadał, czasem wyśmiał, ale sąsiedzkie waśnie szybko mijały i gdy nadchodziły żniwa ludzie się jednoczyli przy wspólnej pracy i sąsiedzkiej pomocy.
A wracając do skojarzeń, gdyby nie "Pancerni" i nie "Stawka większa niż życie", nie pamiętałabym dziś o p. Janku i p. Joasi, a tak przechowuję ich we wdzięcznej pamięci serca.