Styczniowy poranek budzi świat do życia. Świeży, ciężki śnieg grubymi płatkami osiada nawet na cienkich gałązkach.
Jest jak w baśni...
Wyczuła to chyba młoda wiewióreczka i korzystając ze snu rodziców uciekła z przytulnego domostwa, które od lat urządzają sobie wiewiórki na strychu naszego starego domu.
Dostrzegłam ją przez okno mojego pokoju, w którym mam komputer. Zaczynałam właśnie pisanie nowego posta, ale zachwycona niezwykłą zabawą Basi ( na pewno tak ma na imię) zmieniłam opowieść.
Widok był niesamowity. Mała, ruda wiewióreczka, z ogonem lżejszym od kilku śniegowych gwiazdek, wyrwana spod kurateli rodziców, urządziła sobie śniegowy taniec. Z nadzwyczajną lekkością pokonywała niezliczone ilości " gałęzianych" tras i stoków, baraszkowała w śniegu robiąc fikołki, zawijasy i inne akrobatyczne figury, których nie jestem w stanie opisać. Spadający śnieg czynił ją na moment białą, ale jej żywiołowość natychmiast pozbywała się białej pierzynki. Szalona zabawa, którą oglądałam jak urzeczona, była typowa dla zabaw wszystkich dzieci, dla których wolność, igraszki na śniegu, są źródłem niezmąconego szczęścia.
Po kilku minutach tego zimowego szaleństwa, Basia uznała, że rodzice mogą zauważyć jej nieobecność w domu i zniknęła równie szybko, jak się pojawiła. Szkoda, że telefon komórkowy na tej odległości odmawia filmowej współpracy, dlatego musicie się zadowolić moją opowieścią.
Ta starsza Basia, bez uciekania z domu, wykonała trochę pamiątkowych zdjęć na wypadek gdyby zima sobie odeszła jak moja wiewiórka:-)
I zaczyna opowieść, od której tak naprawdę, miała zacząć...
60 lat temu moja Mama zapewne już się przygotowywała do porodu, wszak pozostał jej tylko miesiąc. Mała wioska bez elektryczności, podstawowych wygód, odcięta śniegami od świata, mogła wówczas budzić lęk i obawy. Drewniany domek, z jedną izbą do dyspozycji młodej rodziny, z oknami ciągle malowanymi przez mróz, bez łazienki, nie napawał optymizmem. O pampersach nikt nie słyszał, a tetrowe pieluszki gdzieś trzeba było wysuszyć. Większość współczesnych mam nie poradziłaby sobie w takich warunkach, ale tamte kobiety były silne, bo nie miały innego wyjścia, jak być silnymi.
Karetka pogotowia nie docierała zimą do wioski z powodu ogromnych zasp i niewyobrażalnie wyboistych dróg. W takiej sytuacji jedynym ratunkiem były sanie i życzliwość sąsiada, który takowy zaprzęg posiadał. A że Pan Czesiu był życzliwy, a jego klacz Baśka nawykła do trudnych warunków, Mama mogła liczyć na taką pomoc i tak się zresztą stało nim ostatni miesiąc oczekiwania na Dziecię dobiegł końca.
Podwórko naszego domostwa wyglądało wówczas zupełnie inaczej.
W miejscu naszego sado- ogrodu, który tak często gości na tym blogu, rosły truskawki poddziobywane przez wiejskie kury.
Ilekroć prawdziwa zima zagląda do okien, wyobrażam sobie tamten czas i i tamto oczekiwanie.
Potem wędruję myślami w kolejny etap naszej historii, bo podobnie jak Mama i ja rodziłam obu Synów w lutym, a w mojej wiosce wówczas wielu zmian nie było w stosunku do owej pamiętnej zimy przełomu 1960 i 1961 roku.
Zatem jest co wspominać...moje dzieci dawno już weszły w dorosły świat, a o sobie nawet nie wspomnę:-)
Tylko wioskowy Chrystus pamięta dzień wyjazdu mojej Mamy do pobliskiego szpitala ponieważ jest pięć lat starszy ode mnie.
Skoro w moich opowieściach jest tak dużo zimy, postanowiłam, że na 60- urodziny autorki bloga (obchodzącego w tym samym dniu swoje ósme urodziny), podaruję chętnej Osobie zimowy pejzaż. Proszę tylko o wyrażenie chęci pozyskania takiego obrazu w komentarzu pod tym postem.
Macie czas do 14 lutego, bo 15, tuż po losowaniu, opublikuję wyniki. I tu nasuwa się taka prośba: jeśli komuś obdarowanemu nie spodoba się mój obraz lub znudzi po jakimś czasie, można go podarować innej osobie, takiej którą ucieszy. Nawet można mi to powiedzieć i nie sprawi mi to przykrości, wręcz przeciwnie, ucieszy, że ktoś, gdzieś, zawiesi mój obraz. Tak się przyjęło, że prezentów nie można przekazać innej osobie, lepiej wrzucić do piwnicy, czy schować za szafę. A tymczasem prezent nietrafiony dla kogoś, może stać się miłą niespodzianką dla innej osoby. Z darami ode mnie tak możecie postępować bez cienia wątpliwości.
Wracając do obrazu, przedstawia on zimowy pejzaż malowany farbami akrylowymi na płótnie o wymiarach 40 na 50 cm, z zawieszką i pomalowanymi bokami. Kto lubi ramy, może go oprawić np. w szerokie, stare srebro.
Duże mrozy, prognozowane na najbliższe dni nie są mi straszne, ponieważ mój najstarszy Wnuk wykonał dla mnie w przedszkolu piękny, zimowy komplet, a ja takie dary wyjątkowo cenię.
Przy tym potężnym, uśmiechniętym " panu", nawet sześćdziesięciolatka wygląda radośnie.
W oczekiwaniu na Wasze komentarze żegnam się do następnego napisania.