Strony

środa, 23 stycznia 2019

Trzeba nam chwytać chwile- Józków sad w kolejnej baśniowej odsłonie.

Moja choinka jeszcze się piękni, żal mi ją żegnać, bo nikt nie wie co nas czeka, jakie będą następne święta...Moja serdeczna Znajoma, pełna życia i radości, choć wiekiem niemłoda, umawiała się ze mną na spotkanie w ferie, a tymczasem pokonała ją w ciągu dwóch tygodni zwyczajna niby choroba.
Wtorkowy dzień przyniósł bajeczne widoki, była okazja by zrobić zdjęcia.
W feryjny czas namalowałam kilka obrazów, ten poniżej trafi do koleżanki, której kilka miesięcy temu spłonęło całe wnętrze domu
( w wyniku zaniedbań fachowców z energetyki), w tym również spłonął obraz, który jej podarowałam, więc namalowałam jej kolejny.
Moja wioska była otulona mroźną firaną, a słońce czyniło cuda.
Od kilku dni planowałam wycieczkę do Józkowego sadu ( stali bywalcy bloga znają go chyba lepiej niż ja) bo jego ogromny urok ujawnia się nie tylko w okresie kwitnienia...
Zobaczcie sami, oto i on...pamiętający różne wydarzenia, opuszczony, w harmonii z naturą, poddający się łagodnie upływowi czasu.
On tak jak mądra kobieta- umie się pięknie starzeć...
Każda gałąź, każdy liść, każdy pień starego drzewa przyciąga wzrok i przywołuje wspomnienia.

Niekiedy miewam wątpliwości, czy aby nie powtarzam któregoś z moich wierszy, ale skoro ten post jest 628. to musicie mi wybaczyć, że nie jestem w stanie zapamiętać, które strofy już się pojawiały.
Czasami dobrze jest przeczytać wiersz kilka razy lub wysłuchać kilka razy piosenkę, by odkryć w nich coś na nowo...
Ten wiersz nawiązuje do refleksji z początku dzisiejszego wpisu.



Czas

Dostałam w darze czas
nie wiem ile to lat
nie wyczytam z mądrych ksiąg
nie wyliczę na lekcjach matematyki
nie wiem ile razy
będę potykać się o skały
i nie wiem ile razy
będę wdychać zapach łąk i pól
tak naprawdę wiem tylko jedno
warto kochać teraz
by niczego nie żałować potem. 

Spacer w mroźny poranek przypomniał mi minione święta, chyba najpiękniejsze w moim życiu, bo do wigilijnego stołu usiadły wszystkie nasze dzieci i nasze wnuki, a im więcej mam lat, tym więcej cenię każdą daną mi taką chwilę...
Serdecznie pozdrawiam życząc Wam pięknych chwil i zdrowia, które bywa w tym sezonie bardzo nadszarpnięte przez zimowe dolegliwości.

sobota, 19 stycznia 2019

Zima ma swoje prawa.

Zimowa tematyka jest dość popularna na blogach, więc długich dywagacji prowadzić nie będę, ale jako urodzona w połowie pewnego mroźnego lutego ( dawniej to były zimy:-))) mam prawo by ją lubić i promować. Dzisiejszy post taki będzie, bo kilka dni temu powstał tenże oto olejny obraz malowanej chatki otulonej bajkową bielą.
Żeby mnie zima lubiła, staram się wychwycić jej piękne kadry, a nawet poświęcam jej strofy.
 Tak wygląda radość zimowego poranka!
 Nasz laso- ogród drzemie sobie spokojnie pod czujnym wzrokiem Browara i Rudusia.
 Zima
Rozbiegły się moje myśli
po bezkresach pól uśpionych
gdzie okiem sięgnąć
gdzie sercem zawędrować
cisza
słyszę własny oddech
i myśli słyszę
uciekające w przeszłość
pewną
zapamiętaną
zapisaną
zimny wiatr gładzi moje policzki
wyostrzony wzrok zatrzymuje wirujące śnieżynki
liście dawno obumarłe
szeleszczą pod puchową pierzyną
niczym moje najdawniejsze wspomnienia
las biedny jak ziemia
na której wyrosłam
chroni moje myśli przed światem
zamykam je
moje myśli przysypuję śniegiem
chronię przed ciekawością innych
tylko nieliczni
odnajdą mój ślad na śniegu
zmieszany ze śladami zwierząt
które o nic nie pytają

 Zimową biel przełamują czarne sylwetki ptaków...
 A niebo zimą przybiera ciągle nowe, ciągle inne i zaskakujące barwy.
Serdecznie Was pozdrawiam- zimowo, ale ciepło.

sobota, 12 stycznia 2019

NAJMNIEJSZA, LECZ JEDYNA, BO NASZA WŁASNA

Obiecałam, że będą wspomnienia, dziś zamieszczam sentymentalny tekst o mojej wiosce, w której nie ma nawet żadnego sklepu, ani szkoły, nie mówiąc o innych obiektach użyteczności publicznej.
A jednak...

Kiedyś była dla mnie całym światem…
Po jakimś czasie zauważyłam, że jest mała i biedna i niewiele ma do zaoferowania.
Po latach widzę, że jest jedna i jedyna, a jej bogactwem są krzewy bzów i jaśminów, złociste pola zbóż, rozliczne zioła zakwitające na łąkach i przydrożnych rowach, jaskółki, które każdego roku powracają do swych gniazd i brzozowo- sosnowe zagajniki, dla których nie są straszne, piaszczyste, nieurodzajne gleby. Nad moją wioską niezmiennie rozciąga się błękit nieba, a wieczorna muzyka świerszczy rozpala gwiazdy. Wielki Wóz na nieboskłonie jest nieustannie gotów do żniw i sianokosów, a ja nadal widzę Matkę Bożą na tarczy księżyca w pełni, zaglądającego do mojego ogródka, by przyjrzeć się floksom i malwom pamiętającym zupełnie inne czasy. Kocham moją maleńką wioskę, którą opuszczałam jedynie na czas moich studiów w krakowskiej Akademii Górniczo- Hutniczej.
Stąd moja mama, w śnieżny, zimowy poranek, w popielcową środę, wyjechała by wydać na świat w pobliskim szpitalu swoją córeczkę. Od tej pory zaczęłam zapuszczać korzenie w mojej małej ojczyźnie, którą najpierw pokazywał mi mój tato prowadząc na spacery wyboistą, błotnistą drogą. Do mojej biednej wioski nie docierały autobusy, a jedyny we wsi samochód, dostojna „Warszawa”, był w posiadaniu pana Józka. W jesienne słoty i zimowe śnieżyce, wezwane na pomoc pogotowie, nie miało szans dotrzeć na miejsce, a ciężko chorego trzeba było jakoś przetransportować  nawet do Olesna. Nic dziwnego, że rodzice drżeli o życie swoich dzieci, gdy zaspy śniegowe sięgały dachów, a kilkunastostopniowe mrozy utrudniały wszelkie podróże. Mimo tych warunków, ciepło opatuleni, dziarsko zmierzaliśmy do szkoły w Gorzycach, wyciągając się wzajemnie z zasypanych śniegiem rowów.  Do odległych o 5 km, kościoła, poczty, ośrodka zdrowia, stacji PKP, urzędów i sklepów szło się gromadnie, najczęściej pieszo, bez cienia narzekania na bolące nogi.
Wprowadzanie córki w teraźniejszość było domeną taty, podczas gdy mama udawała się do miejscowego sklepu, w którym pracowała jako ekspedientka by zarobić środki na skromne utrzymanie rodziny.
Wprowadzanie mnie w przeszłość i historię naszej okolicy należało do babci, która pamiętała odległe czasy, pracę w breńskim dworze, wrześniowe walki w 1939r.  i nerwową ucieczkę Niemców połączoną z wysadzeniem mostu na Żabnicy. Do babci miałam pretensje, że nie wyszła za mąż za przystojnego ułana, tylko za starszego o trzynaście lat, cieślę.
W czasach mojego dzieciństwa, wzdłuż drogi przez wieś, stały rzędem drewniane, wapnem bielone domki pobudowane w 1934 r. po wielkiej powodzi, podczas której rozlane wody Dunajca zgarnęły stare, drewniane chatki niczym pudełka kryte słomą. I tu przydał się dziadek  cieśla, bardziej niż ułan, który  wybudował wiele domów we wsi. Do okien tych chatek zaglądały akacje, kolejne po brzozach i sosnach drzewa, którym nie przeszkadzała wioskowa bieda.
Najważniejszym miejscem w wiosce był pobliski most na Żabnicy ( dwukrotnie przebudowywany) i stojąca tuż przy nim, na skrzyżowaniu piaszczystych dróg,  kapliczka Serca Jezusowego. Polubiłam to miejsce, bo było ono jakoby bramą wejściową do mojej wsi, punktem orientacyjnym gdy trzeba było wezwać karetkę pogotowia lub powitać przybyłych gości.
Mój Chrystus, bo sobie Go przywłaszczyłam dziecięcym sercem, witał mnie każdego dnia po trzykilometrowej wędrówce ze szkoły, która wiodła ścieżkami poprzecinanymi rowami melioracyjnymi wypełnionymi po brzegi wodą.
Wieczorami Chrystus tonął w ciemnościach, bo elektryczności nie było. Do trzeciej klasy szkoły podstawowej uczyłam się przy lampie naftowej, a jej słabe światło nie osłabiło wcale mojej miłości do książek. Choć w okolicznych wioskach od lat świeciły elektryczne latarnie, o naszej biednej Dąbrówce przypomniano sobie dopiero w 1971 r. ale tylko w kwestii elektryczności, bo nadal nie było asfaltowych dróg, telefonów, sieci wodociągowej, ani gazowej. Mieliśmy za to studnie, w których wody było maleńko i nasączona była azotanami z pobliskiej Żabnicy, którą z Niedomickich Zakładów Celulozy płynęły cuchnące, czarne ścieki pokryte białą pianą.
Przydrożny Chrystus z wysokości swojej kapliczki ufundowanej w 1956 r. przez Salomeę Woleńską przyglądał się razem ze mną kolejnym zmianom dotyczącym wprowadzenia podstawowych udogodnień we wsi. Wzruszał się razem ze mną, gdy po objęciu przeze mnie obowiązków dyrektora Gimnazjum w Oleśnie w 1999 r. w mojej wiosce po raz pierwszy pojawił się autobus dowożący dzieci do szkoły. I ten sam Chrystus odprowadzał kolejnych mieszkańców wioski na miejsce wiecznego spoczynku… bo ostatnia droga wiedzie obok kapliczki, przez wspomniany most na rzece.
Temuż Chrystusowi opowiadałam o kolejnych radościach i smutkach mojego życia, gdy przychodziłam wiosną sadzić żółte bratki, a zimą pomagałam bratu w zakładaniu bożonarodzeniowych świecidełek.
Mijały lata, dorośli moi synowie, wzrastają moje wnuki, które prowadzę teraz do najważniejszego Mieszkańca naszej wioski.
Z ręką wyciągniętą w geście powitania, przygląda się faceliowym polom i łanom zbóż, otwiera serca słonecznikom i nieustannie oczekuje na wędrowców, którzy przemierzają wyznaczone im drogi życia.
A ja starzeję się razem z moim Chrystusem dziękując Mu za wszystkie dary i za te słowa, którymi mogę Mu oddać pokłon.  

                                           
                                                                                                      

środa, 9 stycznia 2019

Czytam od urodzenia:-) to kawał czasu:-)

To miejsce, do którego odbywałam pierwsze spacery w życiu...nadal tam wędruję i nieustannie się nim zachwycam, tam odnajduję ciszę...
I teraz przyszła mi do głowy myśl, by napisać kilka słów więcej...ale to w następnym poście.
Dziś miało być o czytaniu. Kto śledzi moje wspomnienia ten wie, że potrzeba czytania była we mnie tak mocna, że opanowałam tę sztukę w wieku czterech lat. Wysiłek nie poszedł na marne, bo książki dały mi wielkie bogactwo, mnie, małej dziewczynce z maleńkiej wioski, której nie śniło się nawet o możliwościach, jakie współczesne dzieci mają, by rozwijać swoje zainteresowania.
Szkoda, że nie mogę podać liczby przeczytanych książek, nie mam nawet pojęcia jaki to rząd wielkości.
Zimowe wieczory stwarzają okazję do częstego sięgania po książkę.
Po lekturze " Trzech życzeń" prezentuję kilka z niej zaczerpniętych myśli:
"Żeby być szczęśliwym, nie trzeba osiągnąć doskonałości, trzeba zaakceptować własną niedoskonałość."
"Życie bywa dobre, życie bywa złe, lecz czasem od ciebie zależy, z której strony na nie patrzysz."
"Ludziom podłym i złym, którzy niszczyli ci życie, powinnaś być wdzięczna: teraz dokładnie wiesz, jaka nie powinnaś być."
"Każda minuta gniewu pozbawia cię sześćdziesięciu sekund szczęścia."
"Nawet najczarniejsza noc kończy się wschodem słońca."
"Recepta na szczęście jest prosta: znajdź swoje miejsce na ziemi i wypełnij je ludźmi, których kochasz, a będziesz szczęśliwa."
"Aby w pędzie  życia dostrzec szczęście, trzeba się na chwilę zatrzymać."
"Trzy życzenia" polecam natomiast zimowe" Panny Młode" mnie znudziły.
Aktualnie czytam z zainteresowaniem dalszy ciąg losów mieszkańców Złotkowa, powyżej II i III tom, pierwszy prezentowałam niedawno. Przyjemna fabuła umiejscowiona w moich ukochanych Bieszczadach, sprawia, że to dobry wybór na " poczytaj przed snem".
Na koniec tych rozważań pragnę podziękować Agatce https://aggajas.blogspot.com/za przewodnik po nieznanym mi dotąd Sanktuarium MB Boreckiej oraz za życzenia z serca płynące, z patriotycznym akcentem, które nadeszły od naszej Karolinki https://na-sciezkach-codziennosci.blogspot.com/
Jako tło do rozważań posłużyły mi zdjęcia świątecznie wyglądającego, jak go nazywam, "galicyjskiego miasteczka", Żabna, które bardzo lubię.
A może napiszecie, która z myśli wynotowanych z zimowej lektury zapadła Wam najbardziej  w serce...
Serdecznie pozdrawiam...znad książki:-)

piątek, 4 stycznia 2019

Do wiosny wcale nie jest daleko:-)

Czas biegnie jak szalony...no cóż, niebawem oboje z blogiem, będziemy o rok starsi, on jest rodzaju męskiego, więc zdradzę jego wiek: 6 lat, w obecnej chwili zawiera 624 posty (wcale nie są krótkie) i otrzymał wiele komentarzy. Czas więc na candy. Zima jeszcze lekka, ale do 15 lutego wszystko może się zmienić, jak wówczas przed wielu laty, gdy przyszłam na świat- oczekiwana, wytęskniona i ukochana...
W tym roku do odebrania będą trzy Anioły malowane na drewnianych krążkach o wys. od 20 do 24 cm, opatrzone zawieszką i przynoszące wiosnę...
Macie do wyboru:
1.Anioł z bzem
2.Anioł z motylem
3.Anioł z kwitnącą jabłonią
 Oto one ...
Chętni do przygarnięcia Anioła niech zostawią taką chęć w komentarzu ( do 14 lutego) i napiszą, którego Anioła wybierają, bym mogła kiedyś dokonać właściwego losowania.
Innych wymagań nie ma, banerek można wywiesić, ale nie jest to konieczne.
To będzie moje podziękowanie dla Was za wierne trwanie w tym wielotematycznym blogowaniu:-)
A do mnie jeszcze życzenia przywędrowały od Dwóch fantastycznych Blogerek, Małgosi https://sutaszgochy-artsmak.blogspot.com/ i Krysi http://kuchniaukrysi.blogspot.com/, do których z wielką przyjemnością od dawna zaglądam i którym za życzenia bardzo dziękuję.
 Dziś krótko, ale zapraszam na kolejne rozważania już niebawem...i zapraszam do zabawy.