Strony

czwartek, 30 maja 2019

"...ty zakwitniesz różą, a ja kaliną..."

Był dom
stary wapnem bielony
zamarzał zimą
bratając się przez okna
z siarczystym mrozem
ocierał z czoła pot w upalne popołudnia
naznaczone muzyką owadów
czasami rozmawiał ze starą wierzbą
która dobrze widziała z góry okolicę
każdej wiosny zakwitał guldynem
którego biało zielonkawe naręcza
śpiewały litanie
pod starym obrazkiem Niepokalanej Panienki...
Był dom
z którego starych ścian

wyciosanych ręką dziadka
nadal wypływa ta sama miłość
jaką przed laty
napełniałam serce każdego dnia...

Dom rodzinny zawsze zapada w serce. Nasz był drewniany z dwiema izbami i sienią. Miał chlebowy piec i piwniczkę na ziemniaki, do której bałam się wchodzić, by się nie zawaliła, a na dodatek miała maleńkie wejście i była ciemna. Z boku domu przytulona była mała stajenka z krową Krasulą, świnką, kurami i królikami. A przed kuchennym oknem, od strony drogi, był malutki, biedny ogródeczek mojej Babci Józi, której nie było stać na kupno kwiatów.
Ale rósł tam piękny krzew kaliny, lecz nikt jej we wsi tak nie nazywał. To był po prostu guldyn.
Zakwitał w maju, a moja Mama przynosiła naręcza i wkładała do szklanego wazonu stawiając go pod obrazkiem Matki Bożej Niepokalanej, wiszącym nad stołem i nad naftową lampą oświetlającą wnętrze naszej izdebki służącej nam za kuchnię, pokój, sypialnię i łazienkę.
Drugą izdebkę zajmowała moja Babcia ze swoim wnukiem, a moim kuzynem, którego wychowywała.
Z ogromnych kul guldynu wypełzały małe, zielone gąsieniczki, bałam się ich przeogromnie!
Tak więc guldyn na zawsze będzie mi się kojarzył z pięknymi czasami dzieciństwa.
Tamtego krzewu już nie ma, ale zasadziłam dwa inne, by mi przypominały tamte odległe, szczęśliwe czasy.
Wiele lat temu poznałam pieśń " Ty pójdziesz górą, A ja doliną. Ty zakwitniesz różą, A ja kaliną".
W czasach Powstania 1863 r. była ona szczególnie popularna.
Przytacza ją Eliza Orzeszkowa w powieści „Nad Niemnem”, a tę zawsze lubiłam czytać nie omijając żadnego "opisu przyrody".
Kalina rośnie w towarzystwie róży pomarszczonej bo w ogródku Babci tak było.
Z szacunkiem dla wspomnień namalowałam prezentowany obraz, na którym właśnie róża z kaliną pod polskim niebem.
Zdarza się czasami, że w lodówce jest zbyt wiele jajek ( oczywiście wiejskich) i wówczas piekę najulubieńsze z ciast- sernik.
Tym razem na półtora kilograma sera dałam 15 jajek bez żadnej żałości.
A z braku czasu zrobienia kruchego spodu, użyłam herbatników z kakao, a nawet kawałki tychże wrzuciłam do sera.
Zobaczcie, co z tego wyszło- zaręczam, że smakowało wybornie.
 Ciasto znika najszybciej przy dobrej lekturze.
Tym razem polecam " Kolory..." jest jeszcze trzecia część, natomiast " Serca" są zbyt lekkie, autorka ma wiele ciekawszych powieści, ale o gustach nie dyskutujmy.
Dziękuję Wam za wszystkie odwiedziny na moim blogu.

niedziela, 26 maja 2019

Z serca matki płynie miłość...

Matka

Pośród bzów liliowych w niebo zapatrzona
z dzieckiem na ręku – drugie wokół biegało
przygięta trosk ciężarem – spoglądając śmiało
stała matka – w ciszy dnia rozmodlona.


Od złego chcąc je chronić – prośby szeptała
i uczyła dobroci w świecie pełnym przemocy
i słów pięknych i prostych przez które
miłość w serce swych dzieci wlewała.


Dzień już kresu dobiegał – zachodziło słońce
za wzgórza trosk i zmarszczek na matczynej twarzy,
których dzieci nie widziały- już się to nie zdarzy,
lecz jej serce zostało – na zawsze kochające.

To jeden z moich wczesnych wierszy...
Wówczas moi Synowie byli małymi chłopcami, a moja Mama była w pełni sił.
Synowie dawno dorośli, Mama dawno odeszła, a ja jestem babcią.
Mamą też, bo mamą nie przestaje się być nigdy.
W dniu poświęconym Matkom, zamieszczam fotografie kwiatów, które wyjątkowo ukochała moja Mama. Najpierw czerwone maki.
To ona je zasiała i teraz każdego roku zakwitają obficie.
Tej wiosny szybko zniszczyła je wielka woda, ale one się odrodzą, są silne i znów zakwitną w następnym roku.
Potem irysy...Przed laty chciałam je wyrzucić wszystkie, nie podobał mi się ich kolor, taki pośredni między bordo i brązem.
Mimo moich niszczycielskich działań, przeżyły, a po śmierci Mamy już ich nie tknęłam, są mi drogą pamiątką.
Azalia, kiedyś takich krzewów nie było w wiejskich ogródkach. Gdy ją kupiłam, wpadła w oko mojej Mamie w czasie jej wielkiej, długotrwałej choroby. Ciągle pytała czy kwitnie ten piękny różowy kwiat- kwitnie Mamo.
W Sanktuarium w Odporyszowie , w dni powszednie, przez cały maj, późnym wieczorem, odbywają się nabożeństwa majowe połączone z apelem jasnogórskim i zasłonięciem na noc Cudownego Obrazu.
Atmosfera tych spotkań modlitewnych jest wyjątkowa.
Moja Mama i Mama Męża miały dla tego Miejsca wyjątkową cześć.
Dwa dni temu, starsza młodzież ze swoim proboszczem zadedykowała wszystkim Matkom przepiękny koncert, a każda z matek, naturalnych, bądź duchowych, otrzymała w darze piękną różę.
Takie wyjątkowe chwile zapadają w serce na zawsze...
Kończy się powoli czas majowych pieśni, słowiki nadal zawodzą w tarninach nie zważając na obfite deszcze i zimno, a roślinki próbują się odrodzić.
Tych kilka zdjęć zrobiłam dzień przed zalaniem. Teraz cierpliwie czekam aż ziemia choć trochę wyschnie. Swoje łowy zaczynają już komary, dla których powodzie są świetnym czasem ich rozmnażania. Tak było w 2010 roku, obawiam się, że teraz będzie tak samo- to okrutna plaga.
Pieris zdążył się wybarwić.
I jak co roku bardzo obficie zakwitły lilie w stawie, który przed laty pochłonął małą, pozostawioną bez opieki dziewczynkę...
Życie bywa nieprzewidywalne...
Do zobaczenia w następnym, łąkowym poście.

środa, 22 maja 2019

Wystarczy jeden dzień...

Miało być pięknie, miało zakwitnąć" giergonowe pole", róże zapowiadały się w tym roku fascynująco...cieszyłam się z kwiatów w ogrodzie.
Wystarczył jeden dzień mocnych opadów, by wszystko się zmieniło...
Jesteśmy bezradni, maluczcy wobec potęgi przyrody.
Mała rzeczka, Żabnica jest dziś ogromną rzeką, wylewa się nieczynnymi śluzami na nasze podwórko. Nasze liczne prośby o regulację rzeki i urządzeń wodnych nie znajdują odzewu u odnośnych władz!!! Dlatego nas zatapia. Na podwórku jest jezioro z brudnej rzecznej wody!!!
Zdjęcia wykonane na terenie naszej gminy " z lotu ptaka", budzące lęk i pokorę wobec sił natury są do obejrzenia na https://www.facebook.com/Konrad-W%C3%B3jcik-Fotografia-274028385946151/
z prośbą o udostępnienie.
To post  pełen refleksji...

niedziela, 19 maja 2019

Może ktoś trafi do Otfinowa

Są takie miejsca, o których przez całe życie myślimy ciepło.
W maju, miesiącu Komunii świętych, wracam myślami do kościoła, który nie jest moim parafialnym, ale z racji mojego uczęszczania do szkoły podstawowej, stał się moim drugim kościołem.
W 1970 roku maj był tak zimny jak w tym roku, a w dzień mojej pierwszej komunii św. było bardzo zimno, wietrznie i deszczowo.
24 maja to święto Maryjne- Wspomożenie Wiernych. Właśnie taka data widnieje na obrazku komunijnym. Kiedyś pokażę nasze rodzinne pamiątki- warto zobaczyć jak zmieniał się choćby komunijny ubiór.
Najbardziej żal mi, że nie ma już lilijek- były piękne i wymowne.






Moje komunijne zdjęcie zostało wykonane właśnie na tle jednej ze ścian otfinowskiego kościoła.
Dla nas, dziewięciolatków, było to ogromne przeżycie, więc nie zważaliśmy na deszcz i wiatr.
Wówczas nie interesowałam się samą budowlą.
Po ukończeniu szkoły podstawowej, bywałam w Otfinowie okazjonalnie. Potem los rzucił mnie jako nauczyciela, później dyrektora do mojej szkoły z lat dzieciństwa i znów zaczęłam bywać w otfinowskiej świątyni. Wszystkie ważne uroczystości szkolne miały tam miejsce.
Z czasem wróciłam do Olesna, ale świątynię w Otfinowie odwiedzam od czasu do czasu i zachwycam się na spokojnie jej pięknem.
Zapraszam Was na wędrówkę z pięknem, być może kiedyś zawitacie do tej miejscowości.











Kościół pw. Św. Apostołów Piotra i Pawła w Otfinowie usytuowany jest tuż obok wału rzeki Dunajec.
Parafia powstała w XIV wieku jako fundacja rycerska, a pierwszy kościół, drewniany, został zbudowany w XVII wieku.
Budowę murowanej świątyni wg projektu genialnego architekta, Jana Sas- Zubrzyckiego ( na przełomie XIX i XX w zaprojektował ok. 50 świątyń), w stylistyce neogotyku ukończono w 1914 roku, a w rok później została ona zniszczona w trakcie działań wojennych ( w moich okolicach znajduje się wiele cmentarzy z okresu I wojny światowej).
Kościół jest murowany z cegły, z użyciem kamienia, a ściany są zdobione bogatymi detalami architektonicznymi.
Ma trójnawowy układ, prezbiterium jest zamknięte trójbocznie. Od frontu usytuowane są dwie kilkudziesięciometrowe wieże. Nad wejściem głównym znajduje się ostrołukowa arkada z trójkątnym szczytem.
Sklepienie kościoła jest krzyżowo- żebrowe, a w miejscu łączenia nawy z transeptem- gwiaździste.
Wnętrze kościoła zdobi niezwykła polichromia orientalna i figuralna z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, wykonana przez Jakuba Beresia, a odnowiona przed kilkunastu laty.
Jest ona bogata tematycznie, utrzymana w spokojnej, stonowanej kolorystyce, przedstawia sceny biblijne, różnorodną roślinność, a dodatkowym ciekawym elementem jest włączenie w sceny rodzajowe widoku miejscowego kościoła.
Polichromia została w ostatnich latach wzbogacona o nowe elementy związane bezpośrednio z wydarzeniami diecezjalnymi.
W oknach kościoła zamontowano przepiękne witraże z warsztatu Jana Kusiora.
 Hołd oddany Pani Jasnogórskiej.
Zmartwychwstanie Pana Jezusa.
  Św. Kazimierz- królewicz ( patron mojego Męża pochodzącego z tej właśnie parafii).
A poniżej św. Antoni znalazca wielu rzeczy zagubionych.
W kościele umiejscowiono pięć ołtarzy neogotyckich powstałych w zakładzie Tadeusza Prażucha w pobliskiej Niecieczy.
Jeśli zainteresowałam Was tym pięknym obiektem sakralnym, zapraszam do Otfinowa...

poniedziałek, 13 maja 2019

18 lat to wcale nie tak mało!

Moja przyjaciółka z czasów studenckich aż do obecnie-Alusia ( niebawem będzie widnieć w leksykonach malarstwa- przeczuwam to) maluje od 20 lat z wielkimi sukcesami, co tu mówić, to trzeba zobaczyć http://alicjasmoczynska.pl/.
Ja jej " do pięt nie dorastam", ale też trochę pędzli zniszczyłam ( pewnie pędzle były kiepskiej jakości) i pomyślałam, że Wam o moim malowaniu dziś opowiem.
Jeśli liczyć czasy pradawne, to powinnam obchodzić 55- lecie twórczości, bo odkąd wzięłam kredki do ręki, lubiłam to zajęcie. Rysowałam pod okiem mojego Taty, który zajmował  się moim wychowaniem w najwcześniejszych latach mojego życia.
Nie zachował się żaden z moich rysunków, ale ja gromadzę pierwsze prace moich Wnuków.
Ale przejdźmy do sedna sprawy. W 2001 roku poprosiłam koleżankę by mi namalowała krakowski akcent, co ona uczyniła i co było bezpośrednią mobilizacją bym wróciła do plastycznych pasji. Kupiłam farby, od koleżanki otrzymałam własnej roboty podobrazia i zaczęłam swój pierwszy obraz. To był pejzaż górski- niestety nie mam zdjęć początkowych prac, bo nie miałam aparatu fotograficznego. Na pomysł dokumentowania swoich prac wpadłam znacznie później. W albumie znalazło się prawie 350 zdjęć moich obrazów, myślę, że ok.50 trzeba doliczyć jako te, którym brakło szczęścia i nie mają fotki:-)
To całkiem pokaźna liczba skoro średnio daje to ok.22 obrazy rocznie!!!
Najstarszy obraz, który został uwieczniony na fotografii to:
Impresja z Kazimierza Dolnego, rok 2001.

A to : " Marzenie"- mój dziadek Andrzej miał skrzypce i pięknie grał...chciałam nauczyć się grać na tym instrumencie, niestety, dziecko z tak małej wioski, bez żadnej komunikacji publicznej, odległej o 30 km od Tarnowa, nie miało najmniejszych szans na realizację takiego przedsięwzięcia.
Kolejny obraz: " Przed burzą"- burza wywoływała we mnie lęk, może nie paniczny, ale jednak...domy we wsi były drewniane i jako dziecko widywałam pożary spowodowane uderzeniem pioruna...
" Spotkanie" ( u góry) pierwsza w moim życiu abstrakcja, namalowana na prośbę koleżanki z pracy, do dziś zdobi jej salon.
 "Jutrzenka" ( poniżej)- zanim wzejdzie słońce, pojawia się zwiastunka poranka, różowa jutrzenka oświetlająca stare kapliczki i przydrożne krzyże.
 " Bzy"- to pierwsze spośród licznych bukietów namalowanych później.
" Modlitwa"- o zmierzchu, w samotności, przed ukrytym w zaroślach krzyżem- cicha rozmowa z Bogiem, który potrafi wszystko zrozumieć...( fotografia jest kiepskiej jakości, ale lepszą nie dysponuję)
To były pierwsze prace. Wciągnęły mnie. Nie miałam żadnego przygotowania plastycznego, nie uczestniczyłam w warsztatach, nie miałam mistrza.
Uczyłam się sama, dochodziłam do wniosków i nadal się uczę. Skoro jednak są chętni by nabyć moje obrazy, maluję dalej, a od pewnego czasu fotografuję moje prace.
Kiedy otrzymałam od Jadzi kolejny piękny album, postanowiłam wkleić tam zdjęcia moich obrazów.
Trochę architektury...
...scen rodzajowych...
abstrakcji...
pejzaży...
obrazów sakralnych i symbolicznych...
kwiatów...
A dlaczego nigdy nie namalowałam kaliny???
Miłego tygodnia Wam życzę.