Strony

wtorek, 30 kwietnia 2013

Białe, żółte, a w zasadzie to różnobarwne...

Różnobarwna to jest wiosna i chatka z malowanej wsi...Przez to okno wypływa radość, wszystko to, co kojarzy się ze szczęściem codziennym. Musiałam to namalować, bo szczęście odnajduję w drobiazgach dnia codziennego...

Białe- jak fiołki, które opanowały nawet kamienie wokół naszego oczka wodnego. Podziwiam zatem ich wolę życia, są piękne w swojej prostocie, delikatne- a jednocześnie silne...

Czerwone- kwiaty pigwy- radosne, choć jeszcze nie wiedzą, że mogą się zamienić w smakowitą nalewkę, dobrą na zimowe wieczory przy książce...

Zielone- jak liść unoszący beztrosko na wodzie tę dziwną symbiozę żyjątek...

Żółte jak mlecze- wszechobecne, słoneczne w fazie oczekiwania na lekkość dmuchawca, w sam raz dla dziewczynki- naturalnego anioła, który wiosnę postrzega nieskażonymi niczym zmysłami...
Musiałam to namalować, żeby nadal umieć cieszyć się jak dziecko...

A do tych wszystkich obrazów pasuje mi ten oto wiersz, ciągle się łudzę, ze pokochacie moją poezję, w każdym razie jak przystało na starą nauczycielkę- będę wytrwale czekać na owoce mojej pracy:



Kwitnące chatki

Zakwitają domy
paletą barw otwierają okna
odbijające cud dnia
zakwitają studnie i płoty
bazie i mlecze
stokrotki i kaczeńce
rozprawiają o świcie
nad tajemnicą poranka
zaglądającego chatkom w okna
jak w baśni

cicho tu
z dala od zgiełku
rozkwita mój świat
kolorami serca
wciąż zakochanego
w urodzie zakwitających domów

przychodzę tu
zebrać płatki
wciąż młodej nadziei
pochylić głowę
przed wiecznością
trwać
w nieprzerwanym pięknie
niech  znów zakwitną domy
na zawsze pod polskim niebem...





niedziela, 28 kwietnia 2013

Codzienne i Niecodzienne sprawy...

Lubię stare drzwi i stare okna. Mogłabym je malować bez końca.
Za nimi bowiem dzieją się zwyczajne, ale też i niecodzienne sprawy. Ciągle mnie fascynują, ciągle szukam nowych pomysłów na moje obrazy, wyobrażam sobie ludzi, którzy tam kiedyś dzielili radości i troski, przez te okna  spoglądali na świat zastanawiając się nad sensem życia, miłością, przyjaźnią...


                                                       Każde z tych okien ma swoje radości....


                                                         Każde z nich pielęgnuje wspomnienia...


 

Każde  ma swoje tajemnice...


I w każdym kryją się nasze marzenia...



Przez otwarte drzwi wychodzimy w nasze życie i w naszą codzienność.


Na którymś z blogów ( niestety nie pamiętam na którym, zobaczyłam zdjęcie, które tak głęboko zapadło w moją wyobraźnię, że postanowiłam namalować podobne drzwi. ( mam nadzieję, że właściciel owych podobnych, prawdziwych drzwi nie będzie miał nic przeciwko, jeśli na tej kanwie będę snuła moje rozważania). Otóż postanowiłam "powiesić" tam bukiet zasuszonych ziół i starą, znalezioną podkowę, żeby dopełnić klimatu sprzed lat. Malując ten obraz pomyślałam o przyjaźni, jaką darzą się ludzie przechodzący przez takie, czy inne drzwi, żeby odwiedzić tych, których kochają. W ostatnim numerze naszej gimnazjalnej gazetki znalazłam słowa A. Asnyka ( lubię jego ciepłe wiersze), które pięknie charakteryzują przyjaźń:          " Jeżeli jakaś dłoń ma miejsce w drugiej dłoni, to właśnie jest przyjaźń". Istota przyjaźni kryje w sobie niekończące się pokłady piękna ludzkich przeżyć. Przyjaźń z natury swojej jest bezinteresowna. Szczęśliwi ci, którzy mogą cieszyć się sprawdzoną przez życie przyjaźnią. Mam szczęście należeć do nich. Tak, szczęście, bo na  prawdziwą przyjaźń trzeba czekać czasami przez całe lata.Wszystkim odwiedzającym mojego bloga życzę takiej przyjaźni, która " nie musi niczego ukrywać, może zawierzyć bezgranicznie, nie musi się bać wyśmiania i zawsze jest gotowa przybyć z pomocą"

Dziś ukończyłam następny obraz z oknem, o nim będzie w następnym poście.

sobota, 27 kwietnia 2013

Zapomniane babcine kwiaty.

Podpierały je wiklinowe płoty, a może one podpierały, stare, drewniane, zmurszałe sztachety...
Zwrócone główkami w stronę słońca- podobnie jak słoneczniki. Cieszyły oczy wielością barw, różnorodnością kształtów, wielkością kwiatowych serc. Kaktusowe, pomponowe, wysokie i te trochę niższe.
Najpiękniejsze miała pani Walcia( Waleria), ale strzegła ich jak oka w głowie i nikomu nie dawała sadzonek, "żeby się nie przewiedły"- tak mawiała.
Gospodynie mówiły o nich - giergony, a tak naprawdę georginie, dziś nazwane dalią.
Im człowiek starszy, tym bardziej sentymentalny, więc od kilku lat włączyłam na stałe do mojego ogrodu te piękne zapomniane kwiaty.
Dziś zostały zasadzone, z ogromnych bulw, pieczołowicie przechowywanych przez zimę.
Na kwitnienie poczekamy do lipca, więc dziś zaprezentuję Wam parę zdjęć z ubiegłego roku.







Dalie kwitną aż do pierwszych mrozów, w październiku miały jeszcze setki kwiatów, żal było kiedy jednej nocy mróz uśmiercił te cuda natury. Zdążyłam zerwać bukiet, który potem zdobił jeszcze przez tydzień przydrożną kapliczkę, bo październik nadal był słoneczny!
 Pozdrawiam kwiatowo!


środa, 24 kwietnia 2013

Słyszycie jak nadchodzi maj?

Skoro gimnazjaliści kończą swoje zmagania z wiedzą, to maj już blisko...
A maj to miesiąc najpiękniejszych wspomnień, radości życia, piękna w przeróżnych jego odcieniach, czas wzrastania, kwitnienia, ptasich koncertów.
Maj to czas " komunijny" w naszych rodzinach.
Dopiero po latach wracamy z sentymentem do tamtych dni pełnych dziecięcych oczekiwań i przeżyć. Pamiętajmy, że dzieci, te, które za kilka dni będą przeżywać uroczystość I Komunii Św. kiedyś po latach będą wspominać to, co dziś my dorośli potrafimy im przekazać. Wzięło mnie na wspomnienia, bo poproszono mnie abym namalowała obraz anioła dla Karolinki, która oczekuje na ten wyjątkowy dzień. Cieszę się, że mogę pozostawić kolejną pamiątkę na czas, kiedy mnie tu już nie będzie...

Aniołek czeka, a ja wspominam...

Ten dzień wydarzył się ponad 40 lat temu, pamiętam radość i wzruszenie i oczekiwanie. I pamiętam też smak różanego pączka, jakim poczęstowały nas siostry zakonne posługujące w otfinowskim kościele.
Długo myślałam na tym czy opublikować swoje zdjęcie z tamtego dnia. Ale skoro jest ono odzwierciedleniem mojego dziecięcego szczęścia i jest na nim mój tato, który był fantastycznym człowiekiem, a odszedł do wieczności już 9 lat temu, dlaczego nie miałabym się podzielić z innymi swoją radością zamkniętą we wspomnieniach.


A dla małej Martynki- aniołek stosownie do wieku:


I jeszcze dla wszystkich "ogrodniczek", a spotykam ich wiele na blogach, ten oto bukiecik pachnący wiosną i ogrodem:


A dla miłośników ptaków- jaskółki, lubię patrzeć jak przylatują, siadają na drutach elektrycznych i plotkują... a czasem się kłócą- widocznie też mają problemy...

I jak zawsze- pozdrawiam - wiosennie- i zapraszam niebawem...

niedziela, 21 kwietnia 2013

Skoro obiecałam...

No właśnie- obiecałam przepis na wspaniały sernik i zamiast pisać posta z przepisem, to ja objadam się bez końca, ale to moje ulubione ciasto, więc się natychmiast usprawiedliwiam.
W chwili przerwy pomiędzy kolejnymi kawałkami będę Was zachęcać do jego wykonania, choćby na przyszły weekend.
Najpierw fotka:

Sernik miał być z różą... i jest, ale o tym za chwilę, tymczasem na zdjęciu jest z fiołkiem, a nawet z wieloma.
Ponieważ to ulubione ciasto, więc na tę okoliczność wyciągnęłam garnitur, który jest ze mną blisko pół wieku. Miałam chyba 5 lat gdy rodzice zakupili mi w prezencie zestaw 6 różnej wielkości talerzyków i filiżankę. Wszystko podpisane BASIA, a na dodatek na każdej części Basia wykonuje inną pracę. Prezent trafiony, jako, że należę do bardzo pracowitej części społeczeństwa:-)


Basia parzy kawę...

Basia wiesza pranie...
Basia prasuje...
Basia karmi kury ( bo mieszka na wsi)...

I niestety- Basia zjada ten kawał ciasta... ale po tylu pracach- nie zaszkodzi, co i innym polecam podając przepis na tę pyszność, czyli

                                                      SERNIK z RÓŻĄ

2 żółtka, 1 jajko, roztrzepać ze szklanką cukru pudru, cukrem waniliowym i łyżką śmietany kwaśnej.
3 szklanki mąki wymieszać z 1 łyżeczką proszku do pieczenia i 1 łyżeczką sody oczyszczonej.
Zetrzeć na tarce 1 margarynę, wszystko wymieszać, zarobić ciasto  i podzielić na 3 części. Do jednej zęści dodać czubatą łyżkę kakao i odrobinę masła roślinnego, żeby nie było twarde.
Upiec 3 cienkie placki ( średnia, standardowa blacha).

W malakserze( zakładam nóż) ucieram pół kostki masła, 4 żółtka i szklankę cukru kryształu, wsypuję partiami 1 kg tłustego twarogu( najlepszy jest w dużych blokach, ja kupuję Mlektar). Gdy uzyska jednolitą, zmieloną konsystencję, przekładam masę do garnka i zagotowuję cały czas mieszając( bo bąbelkuje i może się przypalić). Po zagotowaniu, zestawiam z ognia, wlewam miksturę przygotowaną z czubatej łyżki mąki ziemniaczanej i ćwiartki szklanki mleka. Wlewam to do sera, należy dobrze wymieszać ponownie zagotować.

Jasne ciasto smaruję powidłem śliwkowym wymieszanym z marmoladą z róży( najprawdziwszą, którą robi moja koleżanka Ela i obdarowuje mnie czasem takim słoiczkiem). Na to wykładam pół gorącej masy serowej, przykładam ciemnym blatem, znów, marmolada i ser i ciasto jasne ( dobrze jest naponczować wcześniej rozpuszczoną mocną kawą( ciasto będzie lepiej przylegać).

Teraz tylko polewa zagotowana z 1/4 kostki margaryny, 2 łyżek soku z cytryny, 3 łyżek cukru pudru i 2 łyżek kakao i posypana dowolną posypką.

Prawda jakie to proste...
A wracając do róży- nie jest konieczna, ale daje cudowny posmak i aromat. Oczywiście na marmoladkę róża pomarszczona, ale ja tu wrzucę zdjęcia róż zupełnie niepomarszczonych, a piennych z ubiegłych lat.
Mam nadzieję, że  w tym roku mimo opóźnionej wiosny będą równie piękne.




I tak oto wypełniłam obietnicę- jest sernik z różą, a nawet różami...
Pozdrawiam wszystkich czytających tego posta:-)

piątek, 19 kwietnia 2013

Rady nie tylko dla PAŃ

Wróciłam!
Nie pamiętacie skąd? - przecież wyszłam na poszukiwanie fiołków:-)
Znalazłam- fascynują mnie te, które walczą o życie w samotności- ukryte przed zgiełkiem świata.

 
Trochę zabawiłam w lesie, a że zbliża się weekend, to należy wrócić do prac domowych, więc chcę się z Wami podzielić praktycznymi radami.
Porady pochodzą z książki " Kuchnia polska" M. Caprari, niektóre z nich sprawdziłam, do innych się przymierzam...

Zwiędłą sałatę i zioła można ożywić w krótkiej kąpieli  w zimnej wodzie z dodatkiem jednej łyżeczki mąki ziemniaczanej.

Upieczone w foliowym rękawie mięso, należy potrzymać w nim aż balon z powietrzem sam opadnie, wtedy soki powrócą do mięsa i nadadzą mu soczystość.

Jeśli płaczesz przy krojeniu cebuli, włóż ją przed tą czynnością  na kilka minut do zamrażalnika.

Natarte sokiem z cytryny mięso szybciej zmięknie podczas termicznej obróbki, zaś ryba będzie delikatniejsza w smaku.

Aby ziemniaki w mundurkach nie pękały podczas gotowania, należy do wody dodać kilka kropel octu.

Przesoloną zupę można uratować, dodając do niej dwa surowe ziemniaki i ponownie zagotowując.

Do pojemnika z chlebem włóż świeże jabłko, chleb dłużej zachowa świeżość.

Pokrojone jabłka, gruszki, banan, seler, pieczarki skrapiamy sokiem z cytryny- nie ściemnieją.

Mleko nie wykipi, jeżeli ścianki garnka posmarujemy margaryną na wysokości ok. 5 cm ponad powierzchnią mleka ( o tym nie wiedziałam- wypróbuję).

Na dziś tyle, bo muszę wykonać sernik z gotowanym serem i różą. Gdy będzie gotów, zrobię mu fotkę ( jeśli się zgodzi:-) i podam przepis.
A dla wytrwałych w czytaniu - moje znalezisko- fiołki w otulince, pozdrawiam i posyłam zapach fiołków i lasu.


wtorek, 16 kwietnia 2013

Nie sposób pominąć...

Takiego widoku nie sposób pominąć. Wracałam dziś z pracy z głową wypełnioną różnorodnymi problemami i trudnymi sprawami. Wcale nie było mi do śmiechu. Ale kiedy skręciłam w drogę wiodącą przez pola, słońce mocniej zaświeciło- a przynajmniej ja to zauważyłam.
Otóż po obu stronach drogi rozciągał się znany mi od dzieciństwa krajobraz, ci którzy pracują na roli, wyszli w pola.Wyszli i wyjechali, pojawiły się maszyny rolnicze, wozy, traktory, a nade wszystko ludzie, którzy kochają ziemię i dla nas "zjadaczy chleba" go tworzą. Szkoda tylko, że tak rzadko można spotkać konie, dlatego przeszukałam swoje zbiory malarskie w poszukiwaniu obrazów o tematyce agrarnej, są owszem różne, ale ten chcę Wam pokazać.

Skoro już wtargnęłam w malarstwo to jeszcze ta oto wiosenka z bocianami, bo przecież już są, a bez bocianów trudno byłoby sobie wyobrazić Polskę.

Odnalazłam też jeden z pierwszych obrazów, na którym uwieczniłam bukiet, jaki otrzymałam ze szczerości serca od koleżanki, gdy znalazłam się w niezbyt miłych okolicznościach w szpitalu. Obraz jest u Stasi, minęło już kilka lat od owego wydarzenia i wiem, że Stasia cieszy się nadal, a jej gest pozostał na trwałe w mojej pamięci i na płótnie.

                                                   Dziękuję...

A fiołki już rozkwitają, wygrzewają płatki w słońcu, a na moim obrazie anioł fiołkowy spieszy do ludzi z kolejną radosną nowiną. Wszak wiosna budzi do życia wszystko co w nas najpiękniejsze.

A ja wyruszam na poszukiwanie fiołków właśnie:-) Pozdrawiam fiołkowo...
Czas na wiersz wiosenny, którym się z Wami żegnam do następnego spotkania:-



Pięć pór roku — wiosna

Rozszalała się wiosna
jak młodość nieposkromiona
zakochani bujają w obłokach

może ludzie zaczną się uśmiechać
gdy zobaczą kwitnące jabłonie

nic nie jest pewne
z bielą płatków opadną nadzieje
zieleń utraci soczystość
serca zgorzknieją przedwcześnie

nie tęsknij za młodością
poszukaj jej w trawach
zaczaruj łąkę i las
obudź uśpione marzenia
zmieszaj z pyłem księżycowym
podlej poranną rosą

poszukaj dwóch podobnych stokrotek
a niemożliwe stanie się możliwe

zatrzymaj wiosnę w sercu
żeby nie mogło się zestarzeć
otwórz okno
zaproś kosa do stołu
nie pozwól umrzeć marzeniom…

No to jeszcze stokrotki:






piątek, 12 kwietnia 2013

Przez żołądek do...weekendu:-)

Będzie więcej czasu, może mniej zawodowego stresu, więc zachęcam do dłuższego pobytu w kuchni.
Co wolicie: parówki w płaszczyku czy kisz pod pierzynką?
Dobrze, nie będę was dłużej trzymać w niepewności.
Parówki mają dłuższy staż u mnie w domu...No to zaczynamy:
Najpierw zachęta:

I bierzemy się do pracy:

-zarobić ciasto z:
1 kg mąki, 2 duże kefiry, 10 dag drożdży świeżych rozpuszczonych w kefirze, 5 łyżek oleju, sól, zioła, np.prowansalskie lub oregano.
-rozwałkować, wykroić kwadraty  o boku ok. 12 cm, smarować ketchupem, kłaść pół parówki"jedynki", lub innej cienkiej, słupek sera żółtego, pasek ogórka konserwowego, zwinąć i piec na blaszce ok pół godz. do upieczenia na rumiano
-smakują wyśmienicie na gorąco, na zimno też dobre.

A teraz Quiche czyli kisz na zdjęciu poniżej

Zarobić ciasto kruche z:
20 dag mąki, 1 żółtko, 10 dag masła, 3 łyżki kwaśnej śmietany, 1 łyżeczka proszku do pieczenia, sól
i włożyć na godzinę do lodówki.
Następnie wyłożyć na blachę ( na papier do pieczenia), podpiec i na podpieczone ciasto wylać nadzienie, piec jeszcze ok 20-30 minut.
nadzienie:
2 pory pokrojone w piórka usmażyć na maśle, ostudzić, dodać 10 dag startego żółtego sera, 3 całe jaja, 6 łyżek gęstej śmietany, sól, pieprz ( można dać szynkę pokrojoną w kostkę), wszystko wymieszać.
Najlepiej smakuje na gorąco.
Życzę smacznego.

A teraz niespodzianka dla Bożenki, Ilony, Ani, Agnieszki, Gosi ( którym podobają się moje obrazy) i dla innych też ( jeśli to lubią).
Kolejny obraz, w którym zamykam moje marzenia.


Wiejska kapliczka z bzami i kwitnącym dzikim drzewkiem owocowym. Przed taką kapliczką gromadziły się w maju dzieci, dojrzałe kobiety i staruszki i śpiewały Maryjne pieśni. Płynęła melodia kołysana szumem majowego wiatru,ubogacana śpiewem ptaków, otulana wonią bzów, fiołków i jaśminów.
Dzieci śpiewały zbyt szybko, kobiety zbyt wolno, a Matka Boża uśmiechała się tak samo przed każdą wiejską kapliczką.
Gdy nastanie maj, zrobię zdjęcie kapliczki z mojej rodzinnej wioski, żeby znów odetchnąć zapachem szczęśliwego dzieciństwa.

Pozdrawiam Czytelników sentymentalnie i... do następnego posta.

środa, 10 kwietnia 2013

Miła prowokacja...

Zostałam sprowokowana. Otóż jedna miła osóbka zapytała mnie, dlaczego tak rzadko umieszczam posty, skoro ona zagląda tu codziennie. No to masz Uluniu, ten post dla Ciebie i dla tych wszystkich, którym nie żal czasu na czytanie moich dywagacji.
Miało być kulinarnie, ale najpierw anielsko.
I tu znów sprowokowała mnie Gosia- Stare Pianino, ogłaszając anielską zabawę. Podjęłam temat w lot, bo kolekcjonuję aniołki, maluję je z wielką radością, a nawet wyklejam z resztek materiału.
Każdy mój anioł ma swoje przesłanie, swojego adresata i swoją misję.
Wspomniana powyżej Ula też ma anioła- czarnulkę ode mnie.
Malując anioły, wkładam w te prace wiele serca, bo anioły są przyjazne, zatroskane i zapracowane, zwłaszcza te, które za podopiecznych mają osoby z ADHD. Mój Anioł się teraz zaśmiewa:-)
A że wszyscy oczekują wiosny i ja też w swoich postach ją zamawiałam, to dziś ciąg dalszy, czyli anioły wiosenne. Ten poniżej wyklejony został z resztek materiałów, jako jeden z czterech obrazujących pory roku.
I czas na działanie, bo u mnie na blogu pięć pór roku, więc trzeba wykonać anioła na przedwiośnie.
Wiosenny anioł fruwa między niebem a ziemią oznajmiając światu, że wiosną mamy się uśmiechać i nawet maruderzy muszą się budzić do życia:-)

Następny z mojej kolekcji to anioł z konwalią.
Konwalie to moje ulubione kwiaty- kojarzą mi się ze szczęściem maleńkim odnajdywanym w drobiazgach dnia codziennego.

Anioł jest w domu Marty i Zbyszka- przemiłej pary małżeńskiej tworzącej kulturę w szerokim słowa znaczeniu i promieniującej dobrocią i życzliwością na co dzień.

I tym sposobem dotarłam do konwalii, a to już zaawansowana wiosna- no to proszę- są konwalie- pachnące, skromne i piękne w swej prostocie ( myślę o tych leśnych- nie mylić z obrazem).

A wracając do aniołów to przeczytałam dziś świetny artykuł w " Liście do Pani"( miesięcznik, który polecam, ale można go dostać chyba tylko za prenumeratą).
Otóż w " Rozmowach aniołów o nienarodzonym"- Sabiny Korpysz, anioł opiekun matki oczekującej dziecka, uczy młodego anioła jak ma towarzyszyć swojemu Podopiecznemu, wsłuchiwać się w jego myśli, te radosne i te trudne, kiedy przyjdzie na świat, nie opuszczać go, żeby zawsze czuł przy sobie obecność kogoś, kto kocha...
Jakoś ten obraz kojarzy mi się z dzisiejszym tekstem. ( wersję dla dziewczynki też namalowałam).


I tym akcentem pełnym wiary w opiekę Aniołów, żegnam się dziś z Wami, życząc, abyście mieli świadomość ich istnienia.

piątek, 5 kwietnia 2013

Zaczarowane kwiaty i nne pasje.

Ach, te pasje, wiele ich, a czasu zbyt mało!
Pochłonęły mnie kwiaty. Korzystam z tego, że ogrodowe kwiaty trochę zaspały i tworzę te " na ścianie".
U mnie w szkole, niech będzie kolorowo!
Uczniowie przyzwyczaili się do tych widoków- nietypowego malarza i ciągle nowych bukietów.
Prace trwają, do finału... o długa droga.
Ale chcę Wam zaprezentować parę bukietów- w toku...
Wymagają jeszcze cieniowania, poprawek i ... lepszych fotek, ale potraktujmy to jako wersję roboczą:
No to zaczynamy:





Na dziś wystarczy, reszta w późniejszym czasie ( uprzejmie informuję, że maluję na białej ścianie, z zamiarem udziału w konkursie "Malowana chata", z wysokości ławki szkolnej). Badania wysokościowe mnie nie obowiązują:-)

Pewnie już wiecie, że uwielbiam czytać i że dzień bez poczytania to dla mnie dzień stracony!
Apel do młodych MAM: czytajcie dzieciom nawet jeśli są tak maleńkie, że sądzicie, że nic z tego nie rozumieją.
Właśnie, przypomniała mi się najcudowniejsza książka mojego dzieciństwa, nad którą płakałam jako kilkulatka, siedząc pewnego przedwiośnianego dnia na wale płynącej w pobliżu mojego domu, rzeki:-)
(Dobrze, że nie siedziałam zbyt blisko, bo wody mogłyby gwałtownie przybrać!)
Potem przez lata dorosłego życia poszukiwałam jej bezskutecznie, aż udało mi się całkiem niedawno znaleźć ją na Allegro.
Oto ona:

" Król Jęczmionek"- Henryka Spaczila, wydanie, które ma tyle lat co ja:-)
Miałam dużo szczęścia odnajdując taki egzemplarz. Dziękuję ludziom- nieznajomym, którzy nie wyrzucili tej książki na makulaturę, a może przeczuwali, że komuś może się przydać. Urzekająca opowieść o książęcym synu zrodzonym na łanie jęczmienia po to by w przyszłości nieść ludziom dobroć.
Tyle baśniowa, co aktualna, bo czy dziś ludzie nie tęsknią za dobrocią? Choć zmieniają się czasy, ludzie wciąż poszukują tych samych niezmiennych wartości.

Zamykam książkę mojego dzieciństwa, z której uczyłam się właściwego spojrzenia na potrzeby innych ludzi.
Zamykam też tę, którą czytałam ostatnio " Wenecję Vivaldiego" - L. Corony.
I polecam ją wszystkim, którzy pielęgnują swoje pasje. Opowieść o XVIII- wiecznej Wenecji, w którą wkomponowano życie dziewcząt służących muzyce. I wspaniała literacka analiza powstania utworu " Cztery pory roku "- Vivaldiego. Czytałam z wielkim zainteresowaniem, bo skrzypce są dla mnie fascynującym instrumentem. Niestety nie miałam możliwości podjęcia nauki gry na skrzypcach, ale ta fascynacja tkwi we mnie, być może dlatego, że mój dziadek ( ojciec mojego ojca), wiejski zdolny samouk wygrywał na tym instrumencie niezapomniane melodie.
" Cztery pory roku" zachwycają słuchaczy niezwykła poezją w połączeniu z muzyką i one to dają słuchaczom możliwość dokładnego przeżywania wszystkich uroków wiosny, lata, jesieni i zimy. Gdyby żył Vivaldi, namówiłabym go do skomponowania PRZEDWIOŚNIA.
Żegnam się tymi muzycznymi dywagacjami i zachęcam do wysłuchania owego arcydzieła, które zrodziło się z miłości do muzyki prawie trzysta lat temu.